Przemarsz ulicami stolicy zorganizowany przez Komitet Obrony Demokracji wspierany przez opozycyjne partie był odpowiedzią m.in. na ujawnione przez IPN dokumenty, według których były lider „Solidarności" był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Bolek.
Hasło: „My, naród" jest nawiązaniem do słów Lecha Wałęsy wypowiedzianych w 1989 r. przed Kongresem w Stanach Zjednoczonych.
Elementów okazujących wsparcie byłej głowie państwa nie brakowało w maszerującym tłumie. Można było zaobserwować twarze z doklejanymi charakterystycznymi wąsami, maski z podobizną Wałęsy czy transparenty głoszące, że Wałęsa to bohater. W porównaniu z poprzednimi protestami KOD widać było też znacznie więcej młodzieży, choć dziwił widok dzieci, którym rodzice doczepili kartki „Jestem TW Bolek".
Zanim rozpoczął się marsz, swoje przemówienia wygłosili liderzy partii opozycyjnych, którzy po raz kolejny podkreślali, że sprzeciwiają się polityce obozu władzy i nie pozwolą na łamanie prawa. Lider Nowoczesnej Ryszard Petru mówił, że to będzie długi marsz, a opozycja będzie protestować w parlamencie i na ulicach. Tych słów na żywo nie usłyszeli zwolennicy KOD ze Śląska, których pociąg stał dwie godziny w polu. Pół żartem, pół serio mówili, że za awarią stoi prezes PiS.
Gdy spóźnieni szli w kierunku mostu Poniatowskiego, można było dostrzec kwitnący, biznes przy rondzie Charles'a de Gaulle'a. Chętni mogli kupić flagę Polski lub Unii Europejskiej. Pytany sprzedawca nie potrafił powiedzieć, które cieszą się większym powodzeniem. – Zwykle kupują komplet – odpowiedział kilkunastoletni chłopiec. Kilka minut obserwacji nie rozwiało tych wątpliwości. – W jakiej cenie są flagi? – pytał przechodzień. – Małe po 5 zł, te na kiju po 20 zł – padła odpowiedź. Za 10 zł można było kupić także przypinany znaczek.