„Rz" i program „Państwo w państwie" telewizji Polsat od dawna ujawniają przypadki łamania praw człowieka przez aparat państwa. Często sprawcy nie ponoszą konsekwencji. Teraz jest jednak szansa, że prok. Jarosław Dyka z wrocławskiej Prokuratury Apelacyjnej, bezwzględnie postępujący wobec sparaliżowanego Marka Lisowskiego, którego gangsterzy pomówili o kierowanie ich bandą, zostanie ukarany.
– Dostaliśmy pismo od marszałka Senatu zawierające wniosek grupy senatorów o wszczęcie postępowania w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych – mówi „Rz" prok. Jacek Derda z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. – 24 sierpnia zostało wszczęte, jest obecnie na etapie czynności sprawdzających.
W maju w kilku publikacjach opisaliśmy sprawę Marka Lisowskiego i jego walkę o sprawiedliwość. Mężczyzna 22 lata temu uległ w Niemczech ciężkiemu wypadkowi. Diagnoza: paraliż czterokończynowy. Lisowski jeździ na wózku, nie może samodzielnie się wypróżnić. Jednak wrocławska prokuratura uznała, że w latach 2000 – 2005 był hersztem gangu handlarzy narkotyków. Obciążyli go schwytani gangsterzy, którzy zostali świadkami koronnymi.
Bandyci byli winni Lisowskiemu pieniądze. Zeznawali też, że wywiózł jednego z nich mercedesem do lasu i groził śmiercią. Ale absurdalność tych zeznań prokuratora Dyki nie interesowała. Na jego wniosek Lisowski został w 2011 r. aresztowany i mimo fatalnego stanu zdrowia osadzony w Zakładzie Karnym w Czarnym. Prokurator zlekceważył przy tym opinię lekarską przedstawioną przez ABW. „Nie jest w stanie samodzielnie egzystować, wymaga ciągłej opieki w podstawowych czynnościach życiowych (...)". – On mnie tam wysłał na śmierć – mówił „Rz" Lisowski.
Już po wyjściu z aresztu zbadali go niemieccy lekarze z Ingelstadt. Stwierdzili, że cierpiał na stan zapalny dróg moczowych, ma powiększoną wątrobę, poranione krocze.