Według Rymanowskiego sytuacja z podsłuchami jest bardzo niebezpieczna, ponieważ "każdy dziennikarz może się znaleźć na drutach". Zdobyte informacje mogą służyć np. szantażom.
To nie pierwsza historia, kiedy służby specjalne podsłuchują dziennikarzy - zauważa Rymanowski. Podkreśla, że nie ma rozmów prywatnych, a każda z nich może być wykorzystana w formie haku na dziennikarza.
- Nie miałem złudzeń, że być może jestem podsłuchiwany ale teraz jest materialny dowód, że dziennikarze są podsłuchiwani. I to jest w tej sprawie najbardziej zaskakujące i oburzające - powiedział Rymanowski. - Nie dowiedziałby się o tym, gdyby nie proces cywilny między "Rzeczpospolitą", a wiceszefem ABW Jackiem Mąką, który przedstawił te stenogramy jako dowód w sprawie. A to nie ma kompletnie z nią związku. Pokazuje natomiast, że Jacek Mąka myśli, że wszystko może zrobić.
Rymanowski sądzi, że przez podsłuchy do dziennikarzy nie zgłosi się już żaden informator.
- Po udowodnieniu, że każdy z dziennikarzy jest podsłuchiwany żaden informator nie zadzwoni do żadnego dziennikarza, bo będzie miał świadomość, że minutę czy dwie minuty po tym telefonie jest już namierzony. Tak więc źródło, czyli podstawa naszej pracy, będzie się bał przekazywać te informacje, dlatego że nie będzie miał żadnej pewności, że w sprawie nie wypłynie - podkreśla Rymanowski.