Z pewnością jest tak z urzędnikami zatrudnionymi przez ministerstwa przy okazji polskiej prezydencji. Szacuję, że 60-70 proc. wciąż pracuje, choć urząd bez nich by sobie poradził. Mamy zbyt rygorystyczne przepisy dotyczące zwolnień. W polskich urzędach albo przeprowadzi się postępowanie dyscyplinarne, albo nie da się pozbyć pracownika. Za głupotę nikt nie zwalnia. By rozwiązać umowę z pracownikiem, musi on zostać dwa razy negatywnie oceniony. A takie negatywne oceny właściwie nie są wystawiane, choć przecież nie wszyscy się sprawdzają.
Ostatnia kontrola NIK w służbie cywilnej wykazała, że nabory są przeprowadzane prawidłowo. Sama znam jednak ludzi, którzy dostali pracę w urzędniczym korpusie po znajomości.
To prawda, że pracę w urzędzie wciąż trzeba sobie załatwić. Trudno to jednak wykazać podczas kontroli. Jeśli wymagania zostały stworzone pod konkretną osobę, nie da się przecież udowodnić, że nie spełnia ona kryteriów naboru.
Kontrola NIK wykazała także, że plagą urzędów jest powierzanie obowiązków dyrektorów zamiast przeprowadzania konkursów na to stanowisko. Jak tego uniknąć?
W takim wypadku zwierzchnik osoby pełniącej obowiązki dyrektora powinien być osobiście odpowiedzialny za podejmowane przez nią decyzje. Taka zmiana szybko wyleczyłaby urzędy z plagi powierzania obowiązków.
Burmistrz Brzegu ostatnio postanowił, że urząd stanu cywilnego w jego mieście będzie czynny 2,5 godziny dziennie. Na dłuższe przyjmowanie interesantów nie ma pieniędzy. Czy środki przyznawane gminom z budżetu państwa na wykonywanie zadań zleconych rzeczywiście nie wystarczają?