W ostatnich trzech latach odwiedzaliśmy Budapeszt trzykrotnie. Kilkudniowe pobyty w chłodne sezony pozostawiły podobne wrażenie: piękne miasto, którego mieszkańcom brak entuzjazmu. Ponad dwa miliony ludzi, a zupełnie tego nie widać. I co stało się ze sławetną węgierską kuchnią?
W czasach socjalistycznych Węgry wydawały się kulinarnym rajem. W każdym lokalu – a było ich bez liku – można było zjeść smacznie (cudowne gulasze i nadziewane mięsem papryki!), tanio i z nie najgorszym winem. Teraz jest problem z namierzeniem restauracji z sympatyczną aurą i regionalnym menu. Wiele zostało zamkniętych, nie zarabiały na siebie. Tę opinię potwierdza dużo osób – w gastronomicznym zakresie kapitalizm Budapesztowi zaszkodził. Jedynie puby, kluby i winiarnie są pod koniec tygodnia oblężone, głównie przez międzynarodowy tłum, bo forint jest teraz dla cudzoziemców tani (1 euro to 270 forintów, 1 złoty to około 88 forintów).
My najchętniej spacerowaliśmy po mieście, robiąc przerwy na kawę, kávék (300 – 350 forintów) z palinką lub ziołowym likierem (650 forintów). A jest gdzie połazić; jest też co oglądać. Architektonicznie gród przypomina Wiedeń – większa część zabudowy to solidne, mieszczańskie kamienice z połowy XIX wieku. Poza tym gmachy opery i operetki były wzorowane na wiedeńskich. Podobnie główne muzea. W obydwu miastach te kulturalne świątynie powstały mniej więcej w tym samym czasie, za Franciszka Józefa.
Teoretycznie podróż samolotem z Warszawy trwa godzinę. Nam zabrała prawie sześć. Zaplanowaliśmy wylot o 9 rano, byliśmy po 15. Przyczyną była mgła w Budapeszcie. Dopiero po południu raczyła podnieść się na tyle, by samolot wystartował. Po wylądowaniu ponadgodzinny przejazd przez zakorkowane centrum i najpiękniejszy, zarazem najstarszy budapeszteński Most Széchenyi (zwany też Lánchid – Most Łańcuchowy) do Budy.
Czterogwiazdkowy art’otel (dwuosobowy wygodny pokój za ok. 90 euro), w którym się zatrzymaliśmy, leży przy Budai alsó, czyli bulwarze na prawym brzegu Dunaju. Z lotniska najwygodniej, i stosunkowo tanio, dojechać mikrobusem kursującym między lotniskiem a ważniejszymi hotelami. Nasz kierowca przy okazji zboczył z trasy, żeby podrzucić dodatkową pasażerkę, mieszkankę Pesztu. Ciekawe – socjalistyczne nawyki czy ludzki odruch?