Jeśli sztuka odzwierciedla zbiorowy stan ducha i umysłu, to nie mam dla państwa dobrych wiadomości. Nadciąga globalny kataklizm, pod patronatem fałszywych bożków. Takie wnioski nasuwają się po obejrzeniu kilku wystaw składających się na 6. Berlińskie Biennale Sztuki Współczesnej, które nosi tytuł "Co czeka gdzie indziej".
Eksponaty jak zrobione na poczekaniu. Tandeta lansowana jako exclusiv. Mistrzostwo w jakimkolwiek stylu mija się nie tyle z celem, ile z odbiorcą. Już poprzedni berliński przegląd dołował. Tegoroczna impreza sięgnęła dna. Pokazy są zaśmiecone, bezmyślne i… bezradne.
[srodtytul] Sukces nieposłanych betów[/srodtytul]
Myślałam, że to nie mój problem: co jest przypadkiem czy efektem remontu, a co należy do sfery sztuki. Tym razem miałam wątpliwości. Wyliniałe chodniczki; plastikowe baniaki na wodę zawieszone pod sufitem; używany wózek inwalidzki; niekompletne makiety dinozaura i mamuta; zegarek w gablotce; poobtłukiwana i pobazgrana kolumna; zarejestrowany na wideo mecz piłki kopanej meksykańskich nastolatek. Te i podobne obiekty nadały ton tegorocznemu przeglądowi.
Nazwiska twórców mało komu cokolwiek powiedzą, toteż je pominę. Policzyłam: 45 uczestników. Mało lub wcale nieznani autorzy pasowani na gwiazdy. Przeważają artyści z krajów ledwo aspirujących do drugiego świata. Jest też kilku przedstawicieli państw wysoko uprzemysłowionych – odwiecznych kontestatorów lub młodocianych idealistów.