[i]Anda Rottenberg, historyczka i krytyczka sztuki, pracuje w tej chwili nad największą w historii wystawą o relacjach polsko-niemieckich w Martin-Gropius-Bau w Berlinie, która zostanie otwarta już we wrześniu. Katarzyna Kazimierowska i Karolina Wigura pytają ją o koncepcję ekspozycji, jej znaczenie i rolę sztuki w pojednaniu między Polakami a Niemcami.[/i]
[b]Katarzyna Kazimierowska, Karolina Wigura: W jaki sposób narodziła się koncepcja całej wystawy, pomijając pretekst rocznicowy?[/b]
[b]Anda Rottenberg:[/b] Historia jest długa i zawiła. Jej początki sięgają okresu przygotowań do polskiego sezonu w Niemczech, czyli maja 2005 roku. Wracałam właśnie z Berlina, gdzie szukałam miejsca na jakiś duży przegląd polskiej sztuki, kiedy zadzwoniła do mnie pani Irena Lipowicz, wówczas pełniąca funkcję ministra do spraw relacji polsko-niemieckich, i zaprosiła na rozmowę. „Nie ma pani pomysłu na jakiś projekt z Niemcami?”, spytała następnego dnia. „Najlepiej by było pokazać zawiłą historię naszego 1000-letniego sąsiedztwa”, odpowiedziałam bez namysłu. Po tygodniu pojechałam do Berlina na rozmowę z dyrektorem Martin-Gropius-Bau, wyposażona w pełnomocnictwa Waldemara Dąbrowskiego, ówczesnego ministra kultury. W lipcu uzgodniliśmy z Niemcami zasady współpracy, jesienią skończyłam wstępną koncepcję i… zmienił się rząd. Musiałam wyrzucić koncepcję do kosza i zająć się czym innym. Zapomniałam o całym projekcie. Ale pamiętali o nim moi niemieccy koledzy. Ostatecznie minister Zdrojewski zaproponował, abym do niego wróciła – jednak, z przyczyn finansowych, stało się to możliwe dopiero jesienią 2009 roku.
[b]KK, KW: Wystawa ma zostać otwarta z okazji polskiej prezydencji. Jaki zatem będzie jej wymiar polityczny – i czy ten wymiar w ogóle jest ważny w tym kontekście?[/b]
AR: Kiedy rodził się pomysł, nie było jeszcze planów na prezydencję. Ale relacje z Niemcami mają w Polsce zawsze wymiar polityczny i trudno o nim zapomnieć podczas pracy nad tak rozległym tematem. Moi partnerzy zdawali sobie z tego sprawę od samego początku, dlatego zaproponowali formułę jednego kuratora i „polskiego punktu widzenia”. Nie zamierzam jednak koncentrować się na poprawności politycznej – chciałabym raczej uwypuklić dystans wobec obowiązującego, emocjonalnego podejścia do historii naszych krajów. Nie jestem jednak pewna, czy to się uda.