Będzie trudno – muszę opisać zjawisko, którego oglądane przez widzów wystawy są tylko efektem. Zaszły zasadnicze zmiany w pozycjonowaniu ludzi pracujących na polu sztuki. Dokonywały się one podskórnie, latami. Rok 2014 okazał się ich ukoronowaniem.
Postawiono znak równości między kuratorem, krytykiem a artystą. Krytyka artystyczna jako głos bezstronny i subiektywny zniknęła z mediów. Rolę interpretatorów i komentatorów przejęli kuratorzy.
Co zatem było widać w galeriach? Zbiorowe wystawy tematyczne, inaczej zwane kuratorskimi bądź scenariuszowymi. Dobór i zestawienie prac służy tu zilustrowaniu tez, poglądów kuratorów. Eksponaty stają się swoistymi argumentami. Tematy z kategorii jedynie słusznych: ekologia, feminizm, seksualna wolność, psychologiczne zakręty, cywilizacyjne przyspieszenie, globalizacja. Przeciwwagą – motywy, które mają jak najgorsze konotacje: zbrodnie, cierpienia cielesne i duchowe, społeczne rozwarstwienie, rasizm.
Przy takim założeniu jakość poszczególnych prac, sens i wymowa są bez znaczenia. Odkąd Duchamp wynalazł ready mades (1913 rok), każdy przedmiot, każdy śmieć ma prawo pojawić się wśród dzieł. Pokazy mogą nawet przybrać formę quasi-audycji. To również ma historyczne osadzenie, od lat 50. XX wieku. Tak oto nagrany głos Mirona Białoszewskiego, czytającego swoje utwory, zmienia się w element wystawy.
Wszystko może być sztuką, jeśli kurator potrafi to uzasadnić. Łazęga dziewczyny przez Polskę? Bardzo twórcze! Ubraniowa wymiana artysty z bezdomnym (twórca wdziewa łachmany, homeless – markowe ciuchy) to pełen symbolicznych treści performance. Żywy kot w galerii? Arcydzieło! A społeczeństwo jest niemiłe, bo nie chce tego kupić.