Parę lat temu pojawiłem się na rozprawie, której celem było rozstrzygnięcie wniosków o zabezpieczenie miejsca zamieszkania i kontaktów dziecka skonfliktowanych rodziców. Nie byli małżeństwem, zatem sprawa toczyła się w sądzie rejonowym. Nie potrafili ze sobą rozmawiać, każde chciało, by dziecko mieszkało z nim, każde je kochało i każde w poczet dowodów złożyło nagrania mające odpowiednio negatywnie przedstawić stosunek tego drugiego do dziecka i do rodzica nagranie składającego. Sprawa jakich wiele, dowody też jakich wiele. Przebieg posiedzenia okazał się nietypowy. Sędzia, była adwokatka, która niejednego zwaśnionego rodzica wcześniej widziała u siebie w kancelarii, podziękowała obojgu za nagrania i wspomniała, że wbrew temu, co każdemu z nich się wydaje, nagrania przez nich składane są niekorzystne również dla składającego lub składającej (powiedziała to, przed czym swojego klienta ostrzegałem). A że w swoim sporze są tak zacietrzewieni, że nie widzą samych siebie, to jej zdaniem dobro ich pociechy jest zagrożone. Tutaj zresztą nie powiedziała niczego rewolucyjnego. W podobnych sytuacjach dziecko jest w zagrożeniu, co widzą i sędziowie, którym przychodzi sprawy rozstrzygać. Co najgorsze, i my, i sędziowie, wszyscy jesteśmy do tego zagrożenia przyzwyczajeni.
Czytaj więcej
Kiedy opiekunowie, najczęściej rodzice, walczą o dziecko, to ono ponosi największe straty. A takie sprawy trwają zbyt długo.
Sąd ustawił do pionu
Tym razem jednak sprawa potoczyła się odmiennie. Sędzia poinformowała rodziców, że zarządza trzydzieści minut przerwy, po której nakazuje im obojgu się stawić, bo wobec zagrożenia dobra dziecka rozważa umieszczenie ich pociechy w rodzinie zastępczej. Wtedy przynajmniej oboje mogliby swoją latorośl po równo odwiedzać. Była punktualna, strony też, ale tym razem już zgodne i z projektem ugody, która nie dość, że została natychmiast zawarta, ale i była bez konfliktów wykonywana do zakończenia postępowania.
Pamiętam też przykład pewnego wówczas jeszcze młodego naszego rodaka, który dorobił się dziecka z wolnego związku z Polką w Irlandii lub Wielkiej Brytanii. Związek się rozpadł, on wyjechał do innego kraju Europy, ale chciał utrzymać kontakt z dzieckiem, ona zaś z jakiegoś powodu zaczęła mu to blokować. Więc poszedł do sądu. Sąd zaś orzekł, że jeden weekend w miesiącu będzie mógł się z dzieckiem widzieć. On przylatywał i co miesiąc całował klamkę. Raz, drugi, trzeci, kolejny.
Sprawa znowu wylądowała w sądzie. Czytałem protokół z rozprawy, który mi po kilku latach pokazał. Sędzia zapytała matki, czy zdaje sobie sprawę z tego, co robi. A mianowicie, że obraża ją, czyli sędzię, która wydała postanowienie o kontaktach, ten sąd, w którym jest, bo to było postanowienie tego sądu i w końcu państwo, w którym się znajduje, bo orzeczenie zapadło w imieniu tego państwa. I powiedziała jej, że za coś takiego z tytułu obrazy sądu może ją zamknąć od razu, tak jak teraz stoi, na 30 dni. I żeby nie myślała, że tego nie zrobi, bo nie będzie miał kto się zająć dzieckiem. Jest przecież ojciec. Najbliższy termin spotkania wypadał za dwa tygodnie, sędzia zatem odroczyła posiedzenie o miesiąc, chcąc poczekać na wynik reprymendy. Po tygodniu matka z dzieckiem była już w Polsce, a pan przez następne lata całował kolejne klamki, tym razem już tylko w Polsce. Bez żadnej konsekwencji dla matki.