Ale jeśli nasza reprezentacja narodowa nie ma szacunku dla dyscypliny którą uprawia, najogólniej - dla sportu, którego podstawową cechą jest chęć wygrania, bycia najlepszym, jeśli kaleczy się ideę szlachetnej rywalizacji zamieniając na kunktatorskie wyliczanki, to dla mnie jest to nie do przyjęcia i nie do zaakceptowania.
To kolejny dowód wypaczenia w świecie najszlachetniejszych, sportowych idei. I zapewniam: nie przemawiają przeze mnie emocje sfrustrowanego kibica, bo w pełnym znaczeniu tego słowa nim nie jestem.
Nie chodzę na mecze, nie biegam latem w szaliku, nie wymachuję chustą, nie skanduję: "Polska ! Biało-czerwoni !!". Ale sport zawsze był i jest mi bliski: znam radość wygranej i gorycz przegranej. Dzisiaj, to drugie nie daje spokoju. Nie z powodu kunktatorskich Japończyków, potomków dzielnych samurajów, którzy wykoncypowali sobie, że lepiej przegrać i nie grać dalej, byleby wygrać z Senegalczykami na kartki i przejść do kolejnej fazy rozgrywek, ile polskiej reprezentacji, która dopuściła do takiej narracji, chcąc utrzymać do końca meczu to marniutkie i trochę przypadkowe zwycięstwo. I tak zaczął się "polsko-japoński" taniec, taka europejsko-azjatycka "polka-siuśka".
Szczypałem się po policzkach przez ostatnie piętnaście minut meczu nie mogąc uwierzyć w obrazy jakie pokazywała domowa plazma : snujący się po boisku zawodnicy obu drużyn, jakby zamiast jąder mieli w spodenkach odbezpieczone granaty; podania od nóżki do nóżki, gdzieś głęboko w tyle, byleby nie utracić piłki i broń Boże! - nie zewrzeć się z przeciwnikiem. Chochli, wykpiwający sport i kibiców taniec. Żenujące, obniżające rangę mistrzostw świata i sportu widowisko.
Gdyby tak przed laty spróbowała grać w naszych rozgrywkach (co prawda w lidze tylko okręgowej) drużyna, kibice wygwizdaliby nas i skopaliby nam tyłki. Ohyda! Zatem bez cienia wątpliwości wolałbym aby Polacy choćby i utracili w tych ostatnich piętnastu minutach mundialu pięć bramek, za to na tarczy, na której i tak wrócić musieli, znalazłoby się miejsce dla miecza. Lecz taka myśl nikomu nie wpadła do głowy: ani trenerowi kadry, ani kapitanowi drużyny, ani zawodnikom. Nikt nie pomyślał o tym aby nacierać do końca: pokazać własnym kibicom i Japończykom, że jesteśmy ambitni i groźni. Mniej lub bardziej świadomie nasza reprezentacja wpisała swoją grę w stylistykę pozorów i ułudy, która od dawna zadomowiła się nie tylko w umysłach Polaków lecz także stała się czymś powszechnie akceptowanym we współczesnym świecie.