Mam dwie wiadomości. Złą i... złą. Pierwsza jest taka, że otaczająca Polskę rzeczywistość dogoniła tę filmową. Druga, że gwarancji happy endu – jak w hollywoodzkich przebojach – nie ma i nie będzie.
Na czym polega „filmowość" naszej sytuacji? Przez ostatnich kilka miesięcy doświadczyliśmy serii globalnych wydarzeń dużego kalibru. Tak zaskakujących i tak szybko następujących, że pasujących raczej do filmowych fantazji. Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny celnej. Najpierw przeciw Europie, potem dołączyły Chiny. Nowy rząd we Włoszech przygotował taki projekt budżetu, że euro dostało palpitacji serca. Wreszcie brexit. Miało być spokojne rozstanie Wielkiej Brytanii z Unią. Skończyło się dziką awanturą z rzucaniem talerzami. Czy raczej rzucaniem ministerialnych posad przez brytyjskich polityków, chcących rozwodu „na noże". Wynegocjowane kilka dni temu porozumienie wisi na włosku. Jeśli brytyjski parlament je odrzuci, to będzie jak granat wrzucony do europejskiej, w tym polskiej, gospodarki.