Gdyby prezydent Lech Kaczyński ogłosił, że nie jedzie do Moskwy i nie zabierze ze sobą generała Jaruzelskiego, prorządowe media zawrzałyby świętym oburzeniem. Być może udałoby się zorganizować następny popisowy „Kaczor-bashing” i uszczknąć mu jeszcze trochę punktów sondażowych.
[srodtytul]Moskwa dla generała[/srodtytul]
Ale również wiadomość, że być może prezydent jednak pojedzie i że na pokład samolotu rządowego weźmie generała Jaruzelskiego, i to bynajmniej nie po to, by go uroczyście zrzucić nad Kremlem, wywołała podniecenie – tylko trochę mniejsze, a za to ze wzmożoną troską o spójność „pisowskiej” polityki historycznej.
[wyimek]Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/wyimek]
Osobiście sądzę, że prezydent nie powinien do Moskwy jechać, jeśli jego obecność mogłaby być odebrana jako potwierdzenie rosyjskiej – i sowieckiej – wersji historii. Teraz po rosyjskiej deklaracji w Trybunale strasburskim w sprawie Katynia powinien zrezygnować z tej wizyty. Moskwa wydaje się natomiast miejscem bardziej odpowiednim dla generała Jaruzelskiego niż Warszawa, kopalnia Wujek, Wybrzeże lub te wszystkie miejsca, gdzie ci, którzy utrwalali władzę ludową, starali się odwieść od wrogich działań tych, którzy bronili „reakcyjnej Polski”.