Życie polityczne dzikich

Mirosław Drzewiecki jest dowodem, że można uważać Polskę za kraj dziki. W kraju niedzikim Drzewiecki nie zostałby ministrem, a cierpiący na koprolalię Stefan Niesiołowski nie byłby wicemarszałkiem Sejmu – pisze filozof społeczny

Publikacja: 07.04.2010 02:16

Życie polityczne dzikich

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Gdyby prezydent Lech Kaczyński ogłosił, że nie jedzie do Moskwy i nie zabierze ze sobą generała Jaruzelskiego, prorządowe media zawrzałyby świętym oburzeniem. Być może udałoby się zorganizować następny popisowy „Kaczor-bashing” i uszczknąć mu jeszcze trochę punktów sondażowych.

[srodtytul]Moskwa dla generała[/srodtytul]

Ale również wiadomość, że być może prezydent jednak pojedzie i że na pokład samolotu rządowego weźmie generała Jaruzelskiego, i to bynajmniej nie po to, by go uroczyście zrzucić nad Kremlem, wywołała podniecenie – tylko trochę mniejsze, a za to ze wzmożoną troską o spójność „pisowskiej” polityki historycznej.

[wyimek]Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/wyimek]

Osobiście sądzę, że prezydent nie powinien do Moskwy jechać, jeśli jego obecność mogłaby być odebrana jako potwierdzenie rosyjskiej – i sowieckiej – wersji historii. Teraz po rosyjskiej deklaracji w Trybunale strasburskim w sprawie Katynia powinien zrezygnować z tej wizyty. Moskwa wydaje się natomiast miejscem bardziej odpowiednim dla generała Jaruzelskiego niż Warszawa, kopalnia Wujek, Wybrzeże lub te wszystkie miejsca, gdzie ci, którzy utrwalali władzę ludową, starali się odwieść od wrogich działań tych, którzy bronili „reakcyjnej Polski”.

Innym wydarzeniem przedświątecznego tygodnia było pojawienia się Mirosława Drzewieckiego w telewizji i to, że przeprosił on Polaków. To niezwykle ważne wydarzenie od razu przykuło uwagę najtęższych głów medialnych. W ostatnich latach ukształtował się w Polsce nowy subtelny obyczaj polityczny: najpierw obrzuca się kogoś wyzwiskami, potem przeprasza, „jeśli ów ktoś poczuł się urażony”, i następnie znowu obrzuca się go wyzwiskami i przeprasza, „jeśli się poczuł obrażony” i tak w nieskończoność.

Teraz usłyszeliśmy, że Mirosław Drzewiecki kocha kraj, który poprzednio nazwał dzikim. Ekscytacja tym wyznaniem sprawiła, że z pola uwagi uciekła nam istota zagadnienia, a mianowicie to, czy Polska jest rzeczywiście krajem dzikim czy nie. Sama deklaracja miłości nie wystarcza, by tę kwestię rozstrzygnąć. Można przecież kochać kraj dziki – dziki a piękny, dziki a szlachetny, dziki a własny itd. Jakże kochaliśmy np. Dzikie Pola.

Sprawa jest skomplikowana, gdyż pod wieloma względami Polska po 20 latach niepodległości zaczyna już przypominać kraj cywilizowany, podczas gdy w innych dziedzinach następuje proces decywilizowania, na przykład w opiece nad słabymi i starymi współobywatelami, w polityce rodzinnej, w obyczajach. Polska polityka także przeżywa regres cywilizacyjny.

Sam Mirosław Drzewiecki jest najlepszym dowodem, że można zasadnie uważać Polskę za kraj dziki. W kraju niedzikim Mirosław Drzewiecki nie zostałby ministrem, mimo setek orlików, a cierpiący na koprolalię Stefan Niesiołowski nie byłby wicemarszałkiem Sejmu, nie mówiąc już o innych jeszcze bardziej barwnych postaciach PO.

[srodtytul]Co zostanie po Tusku[/srodtytul]

W żadnym niedzikim kraju Platforma po bez mała trzech latach „osiągnięć” nie miałaby takiego sondażowego poparcia, w kraju niedzikim nikt nie zorganizowałby w ten sposób tak zwanych prawyborów. W żadnym kraju niedzikim nie spotkałyby się one z taką natężoną uwagą i aprobatą mediów. To ona chyba sprawiła, że w poprawyborczym zapale jeden z polityków PO zapowiedział, że partia ta będzie organizować prawybory na przewodniczącego partii.

To dobry pomysł. W ogóle wybory powinno się zastąpić prawyborami. Byłoby to zgodne z aktualnie obowiązującą filozofią rządzenia, jak bowiem czytamy w wyznaniach czołowego polityka PO: „nowoczesna polityka jest tak teatralna, aby premier miał spokój, odgrywa się spektakle, które mają odciągnąć uwagę opozycji i mediów od tego, co naprawdę czyni władza”, a władza, jak czytamy w innym miejscu, musi przede wszystkim zadbać o swe trwanie i unikać jak ognia jakichkolwiek celów, a zwłaszcza tych większych. „Tusk jest pierwszym politykiem, który nie zadaje sobie pytania, co po nim zostanie. Bo czy coś musi pozostać?”. Rzeczywiście nie musi i nie pozostanie.

Jak wiadomo, nasz wielki i bardzo eksportowy rodak Bronisław Malinowski, nie mylić ze swojskim Komorowskim, napisał kiedyś słynne „Życie seksualne dzikich”. Czekamy na współczesnego antropologa, by opisał nasze życie polityczne, w którym z obywateli RP zrobiono politycznych dzikusów drygających w rytm plaformerskich piszczałek, bębnów i kołatek.

Gdyby prezydent Lech Kaczyński ogłosił, że nie jedzie do Moskwy i nie zabierze ze sobą generała Jaruzelskiego, prorządowe media zawrzałyby świętym oburzeniem. Być może udałoby się zorganizować następny popisowy „Kaczor-bashing” i uszczknąć mu jeszcze trochę punktów sondażowych.

[srodtytul]Moskwa dla generała[/srodtytul]

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Dlaczego Rafał Trzaskowski chce być dziś jak Donald Trump
Publicystyka
Bartosz Cichocki: Po likwidacji USAID podnieśmy na Ukrainie porzuconą przez Amerykanów pałeczkę
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Rok przełomu i polski Elon Musk
Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk o Chrobrym, elektrowni jądrowej i AI. Dobra polityka historyczna
analizy
Unia Europejska. Donald Tusk mówi Jarosławem Kaczyńskim