Jako człowiek notorycznie nieodznaczany nie mogłem więc niczym Blumsztajn lub Milewicz odesłać z niesmakiem orderu, kiedy tylko niegodny lokator pałacu powiedział coś nie po mojej myśli. Dziś oczywiście nie odmówiłbym, nie wzgardził, przyjął, a dobrodzieja w sygnet ucałował. Nie byłbym jako ten Bugaj albo Romaszewska, którzy odchodzą.
No właśnie, kiedy na początku kadencji Kaczyńskiego z zasiadania w jednej z kapituł zrezygnowała prof. Skarga, gest ten spotkał się z wyrazami uznania. Gest Romaszewskiej (Bugajowi się upiekło, bo nieduży) też się spotkał z wyrazami. Najpierw najbardziej oddana prezydentowi gazeta informację o tym zatytułowała "Żona senatora PiS nie chce współpracować z Komorowskim". Nie jest więc Zofia Romaszewska legendą opozycji, założycielką Biura Interwencji KOR, a potem "Solidarności", nie jest twórczynią podziemnego Radia Solidarność, więźniem stanu wojennego. Jest pozbawioną imienia żoną senatora, anonimem zasiadającym w kapitule po znajomości.
Po dwóch dniach okazało się, jak wyglądają standardy moralne tej pisowskiej eksponentki: chciała dać wyższe ordery ofiarom katastrofy z PiS. Że co? Że prostuje, zaprzecza, nie przyznaje się? No patrzcie państwo, co za bezczelność!
Jak wiemy, gesty Romaszewskiej znaczenia nie mają, albowiem Polska nie cierpi na deficyt upamiętnienia katastrofy smoleńskiej. Złote te słowa premiera wziął sobie do serca kandydat PO na prezydenta Rzeszowa nazwiskiem Dec Andrzej, który atakiem z flanki uniemożliwił nazwanie miejskiego skweru imieniem Grażyny Gęsickiej. – To wniosek przedwczesny. Możemy się nim zająć, gdy zakończy się śledztwo w sprawie katastrofy – łaskawie zgodził się Dec.
Śledztwo, mówisz pan… Hm, a czegóż to się, panie Dec, spodziewacie? Mikrowłókien z torebki Gęsickiej na ciele pilota i okrzyków z czarnej skrzynki: "Ląduj, dziadu!"? Tłumaczenie indywiduom o umysłowości Deca, kim była Gęsicka, to działalność równie pożyteczna, co zawracanie Wisłoka kijem.