Klamra czasowa będąca skutkiem przypadku, ale symboliczna dla skuteczności tego sposobu zarządzania.

Spektakularne poniżenie przez cara złych bojarów od zawsze na krótko uśmierza gniew ludu – ale co ma wspólnego z obiecaną Polakom modernizacją, kapitalizmem i wykwalifikowanym menedżmentem? To typowo socjalistyczna pokazucha, bliższa propagandzie Łukaszenki czy Putina niż rzeczywistemu usprawnianiu działań aparatu państwa według wzorców europejskich.

Odebranie pensji szefowi NFZ nie poprawiło ani na jotę pracy służby zdrowia. Resort wciąż nie potrafi porządnie napisać od tak dawna zapowiadanej jako szczególnie ważna dla rządu ustawy komercjalizacyjnej, kompromitując kolejne obiecywane "rewolucje legislacyjne"; nie ma jednak mowy o dymisji Ewy Kopacz. Nie ukarał premier ministrów Klicha i Arabskiego za Smoleńsk, odstąpił od dymisji Grada za stocznię – ale zdymisjonował za daleko mniejsze przewiny Ćwiąkalskiego, a teraz niedwuznacznie straszy tym samym Grabarczyka. Nie sposób dopatrzyć się w tym jakiejkolwiek logiki, o kolejnych gestach szefa rządu okazuje się decydować wyłącznie propagandowa potrzeba chwili.

Trzy lata temu politycy i medialni żołnierze PO szydzili, że Kaczyński zdołał złapać tylko ten układ, który sam mianował. Zaraz się okaże, że, o ironio, obiecywana przez Tuska "dobra zmiana" polega na pogonieniu nieudolnych urzędników, których sam mianował i tak długo utrzymywał na stanowiskach. Tak się nie buduje zaufania ani poważania dla władzy.