Czy będzie wojna Chin z USA

Z punktu widzenia historyka ryzyko wojny Chin z USA jest wysokie – mówi Susan Shirk, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego w rozmowie z Jackiem Przybylskim

Publikacja: 10.03.2011 00:49

Czy będzie wojna Chin z USA

Foto: AP

Rz: Wielu Amerykanów boi się rosnących w siłę Chin i uważa je za bezpośrednie zagrożenie amerykańskiej dominacji na świecie. Jak niebezpieczny jest tak naprawdę dla Zachodu chiński smok?

Susan Shirk:

Chiny wracają na tradycyjną ścieżkę wzrostu, na której przed drugą połową XIX wieku znajdowały się przez dwa tysiące lat. Z pewnością coraz potężniejsze Chiny zmienią świat, a inne kraje będą się musiały do tej nowej sytuacji po prostu przystosować.

Kiedy Chiny staną się najważniejszą gospodarką świata?

Nie jestem ekonomistą, ale z różnego rodzaju analiz wynika, że za mniej więcej 10, 20 lat.

Właśnie to wydarzenie zmieni świat?

Myślę, że świat już teraz zmienia się z powodu szybkiego wzrostu ekonomicznej potęgi Chin. Fakt, że ta gospodarka prześcignie amerykańską, będzie miał głównie symboliczny charakter. Nawet wówczas standard życia w Chinach będzie bowiem na dużo niższym poziomie niż w Stanach Zjednoczonych, ponieważ per capita Ameryka wciąż będzie bogatsza. Moim zdaniem prawdziwym zagrożeniem dla Ameryki i innych państw nie jest jednak rosnąca potęga Chin, ale wewnętrzna słabość tego kraju. Chińscy przywódcy w razie kryzysu na arenie międzynarodowej mogą doprowadzić do jego eskalacji w obawie przed kompromitacją wewnątrz kraju.

Jak duże jest ryzyko wybuchu wojny między Chinami i Stanami Zjednoczonymi?

Z punktu widzenia historyka jest ono wysokie. Rosnące w siłę mocarstwa mają bowiem skłonność do wywoływania konfliktów zbrojnych. Coraz potężniejsze Chiny będą rywalizować z supermocarstwem, jakim są Stany Zjednoczone. A tylko raz w historii – gdy Stany Zjednoczone stawały się potężniejsze od Wielkiej Brytanii – proces zamiany miejsc między mocarstwami przebiegł pokojowo. Możemy jednak mieć nadzieję, że tym razem również uda się uniknąć wojny. Władze w Pekinie dobrze bowiem rozumieją, iż ich kraj i Zachód ekonomicznie od siebie zależą.

Mimo to Henry Kissinger przestrzegał niedawno przed konsekwencjami ewentualnej nowej zimnej wojny. Pani też się jej obawia?

Chiny to nie Związek Sowiecki. Nie angażują się w rywalizację ideologiczną z Zachodem. Jednakże zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Chinach obserwujemy pewną tendencję do zimnowojennego sposobu myślenia. Obie strony patrzą na siebie podejrzliwie i rywalizują ze sobą. Jeśli ten sposób myślenia będzie dominował – zwłaszcza wśród Amerykanów – to będzie wówczas istniało ryzyko rozpoczęcia nowego wyścigu między imperiami.

Czy przejawem właśnie tej zimnowojennej mentalności było przeprowadzenie przez Chińczyków testu nowego, niewidzialnego dla radarów, myśliwca J-20 na kilka godzin przez lądowaniem w Pekinie sekretarza obrony Roberta Gatesa?

To mógł być zbieg okoliczności. Ale sądzę, że bardziej prawdopodobne jest wyjaśnienie, że test ten miał na celu pokazanie własnemu narodowi – zwłaszcza przez wojskowych – iż Chiny są już w stanie stawić czoła Stanom Zjednoczonym.

Jak w takim razie interpretować słowa prezydenta Hu Jintao, który podczas wizyty w Waszyngtonie, zganiony delikatnie przez Baracka Obamę, przyznał, że w Chinach bardzo wiele jest jeszcze do zrobienia w kwestii praw człowieka?

Chiny wielokrotnie zajmowały podobne stanowisko. Takie oświadczenie nie daje więc zbyt wiele nadziei. Dla mnie jako osoby, która pełniła funkcję w rządzie i od dawna zabiega o poszanowanie praw człowieka w Chinach, to bardzo frustrujące.

Mimo wielu lat starań podejmowanych zarówno przez nas, jak i wiele innych zachodnich rządów, wyjątkowo trudno jest wpłynąć na tę kwestię z zewnątrz.

Dlaczego chińskich władz tak bardzo nie obchodzą apele zachodnich rządów?

Ponieważ ważniejsze jest dla nich utrzymanie kontroli w kraju. Wątpię, by rozumieli, iż mogą nieco odpuścić w kwestii wolności słowa czy rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Jestem przekonana, iż taki ruch sprawiłby, że Partia Komunistyczna zyskałaby większe poparcie. Ich zdaniem zagroziłby on istniejącemu systemowi władzy.

Rozwinięty system represji to część recepty na polityczne przetrwanie reżimu komunistycznego, a partyjni przywódcy czują się obecnie niezwykle niepewnie.

Wiedzą, że ich dni są policzone. Nadal sprawują autorytarne rządy nad społeczeństwem, ale dostrzegają, że w wyniku otwarcia Chin na świat i na skutek reform gospodarczych doszło w nim do radykalnych przemian. Przywódcy partii wiedzą, że nie są tak silni jak Mao Zedong czy Deng Xiaoping (autor wielkich reform ekonomicznych – przyp. red.).

W naturalny sposób obawiają się więc, że przyznanie ludziom większych swobód osłabi aparat bezpieczeństwa, którego zadaniem jest odnalezienie, skazanie i uwięzienie wszystkich tych, którzy starają się zaszkodzić Partii Komunistycznej.

To zaś zagroziłoby przyszłości partii oraz jej przywódców i ich rodzin.

To oznacza, że chiński rząd nie ulegnie naciskom i nie uwolni z więzienia zeszłorocznego laureata Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo?

Sądzę, że kiedyś go wypuszczą. To jednak bardzo trudna kwestia i nie chciałabym w tej sprawie spekulować.

W przyszłym roku w chińskiej partii nastąpi zmiana na najwyższym szczeblu władzy.

Czy nowi liderzy będą tak samo nerwowi i niepewni swego losu jak obecni?

Nawet bardziej. Każde kolejne pokolenie jest bowiem dalej od wzorca silnego, charyzmatycznego lidera, jakimi byli Mao Zedong czy Deng Xiaoping. System działa bowiem tak, że na kolejnego przywódcę członkowie Komitetu Centralnego wybierają osobę, która – ich zdaniem – nie będzie im zagrażać. Zawsze wybór pada więc na kogoś, kto może pełnić funkcję rozjemcy między różnymi frakcjami w partii i kto jest postrzegany jako pierwszy wśród równych w systemie kolektywnych rządów. Dzięki temu przynajmniej publicznie przywódcy partii sprawiają wrażenie zgodnych i zjednoczonych, nie dając pretekstu do powstania opozycji wobec partii. W takim systemie rządów przywódcami nie zostają silni liderzy.

Susan Shirk jest profesorem na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego.

Problematyką Chin zajmuje się od 1971 roku, gdy pierwszy raz wyjechała do tego kraju.

W latach 1997 – 2000 jako zastępczyni szefowej amerykańskiej dyplomacji Madeleine Albright odpowiadała m.in. za relacje między Waszyngtonem a Pekinem.

Autorka kilku książek, m.in. „China Fragile Superpower".

Rz: Wielu Amerykanów boi się rosnących w siłę Chin i uważa je za bezpośrednie zagrożenie amerykańskiej dominacji na świecie. Jak niebezpieczny jest tak naprawdę dla Zachodu chiński smok?

Susan Shirk:

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO