W dziedzinie budowani solidarności społecznej koalicja PO-PSL podzieliła się równo. Platforma ma swojego eksperta od wykluczonych - Arłukowicza, ludowcy - Jolantę Fedak. Minister Pracy i Polityki Socjalnej to niewątpliwie gwiazda PSL. To rzuci brzydkim słowem na posiedzeniu rządu, to broni KRUS jak niepodległości, kiedy indziej korzysta z luksusowych prysznicy w gabinecie ministerialnym. Tym razem minister Fedak może się poszczycić wprowadzeniem przepisu, w wyniku którego pracownicy zwalniają się z pracy, aby zachować emeryturę.
Szefowa Ministerstwa Pracy Jolanta Fedak w styczniu 2009 r. pozwoliła pobierać emeryturę, a jednocześnie zarabiać w dotychczasowym miejscu pracy. Był to element programu 50+. Cel: zwiększenie aktywności zawodowej osób po pięćdziesiątce. W tej grupie wiekowej pracuje zaledwie co trzeci rodak. W Europie gorzej jest tylko na Malcie - czytamy w "GW". - W ubiegłym roku Fedak zmieniła zdanie. Emeryci, którzy nie zwolnili się ze swojego zakładu, muszą do końca września odejść z pracy. Jeśli nie, to od 1 października ZUS zawiesi im emeryturę. Wypowiedzenia muszą składać jednak trzy miesiące wcześniej, czyli już.
W takiej sytuacji jest 50 tys. osób. Teoretycznie mogą się ponownie zatrudnić w dawnym zakładzie, a potem pobierać i emeryturę, i pensję. Ale na to musi się zgodzić pracodawca. (...) Resort pracy szacuje, że na zmianie przepisów zaoszczędzi 700 mln zł rocznie. Jak? Ministerstwo liczy, że spośród ok. 200-300 tys. osób przechodzących co roku na emeryturę część po niekorzystnej zmianie przepisów zdecyduje się na ten krok dużo później. Tym samym nie trzeba im będzie zbyt szybko wypłacać emerytur.
Zapewne więc potrzeba ogromnych oszczędności spowodowała, że MPiPS zakupiło dla Jolanty Fedak luksusową limuzynę za 160 tys. zł.
Silnik o pojemności 3,6 l i mocy 260 koni mechanicznych, pali w mieście około 15 litrów benzyny na 100 km, osiąga prędkość maksymalną 250 km/h a do setki przyspiesza w 6,5 sekundy – to parametry najnowszej limuzyny Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej – pisze „Fakt” - MPiPS nie planuje zakupu samochodów służbowych - informowało nas w kwietniu biuro prasowe resortu. Urzędnicy kłamali jak z nut. Nie dość, że nowy samochód już niedługo będzie woził urzędników, to okazuje się, że wybrano auto najmniej ekonomiczne i najdroższe z możliwych! Dlaczego? Na to pytanie resort nie chciał już odpowiedzieć, twierdząc jedynie, że oferta za 160 tys. zł była najkorzystniejszą.