Serwis fakt.pl pisze, że zapytał "polski akredytowanego przy MAK", kim była postać, z którą rozmawiał o podsłuchach:
Nie pamiętam, z kim wtedy rozmawiałem. Wtrącałem często takie słowa o podsłuchach, gdy słyszałem jakieś trzaski w telefonie i wnioskowałem, że jestem podsłuchiwany.
Klich dodaje, że ujawnienie w mediach sprawy nagrań to element nagonki na niego, bo jak tłumaczy:
Zalazłem wielu ludziom za skórę, dlatego jestem teraz opluwany. (…) Szkoda mi żony i rodziny, bo usiłuje się mnie wmanewrować w jakieś sprawy. Usiłują ze mnie zdrajcę zrobić. Czy ja mam sobie strzelić w łeb jak pułkownik Przybył? Ja nie mam niczego do ukrycia i niczego się nie boję.
Jak pisze fakt.pl, Edmund Klich twierdzi, że gdyby wiedział, że będzie tak atakowany, nie podjąłby się pracy akredytowanego: