Po słowach, że Leszek Miller ma krew na rękach, SLD i Ruch Palikota nigdy nie usiądą do rozmów o współpracy, dopóki na czele obu partii będą stali obecni liderzy.
Leszek Miller jest politykiem elastycznym i pragmatycznym. Wiele potrafi wybaczyć politycznym adwersarzom. Ale nigdy nie wybaczy Januszowi Palikotowi oskarżenia, że ma krew na rękach, bo jako premier wysyłał żołnierzy do Iraku i Afganistanu, a tym samym jest odpowiedzialny za wszystkich, którzy zginęli na misjach. Bo szef Sojuszu jest najbardziej dumny ze swoich dwóch dokonań politycznych: wprowadzenia Polski do Unii Europejskiej i ścisłej współpracy z Amerykanami w walce z terroryzmem. Dlatego Palikot, atakując go na tym polu i nawołując, by Miller usunął się z życia publicznego, wyhodował sobie śmiertelnego wroga.
Co prawda lubelski polityk nie po raz pierwszy brutalnie atakuje konkurentów politycznych. Ćwiczył to regularnie na prezydencie Lechu Kaczyńskim, ku uciesze większości mediów i dużej części opinii publicznej. Jednak sprawa wysłania polskich żołnierzy do Iraku i Afganistanu oraz tajnych więzień CIA ma zupełnie inny kaliber niż oskarżenia tragicznie zmarłego prezydenta o alkoholizm na podstawie liczby butelek alkoholu zamawianych przez Kancelarię Prezydenta. Miller bowiem nie podjął sam decyzji o uczestnictwie Polaków w tych misjach. Zrobił to przy czynnym udziale prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (decyzja taka wymaga bowiem akceptacji głowy państwa) i milczącej aprobacie wszystkich sił politycznych. Po ataku na World Trade Center niemal żaden poważny polityk w Polsce nie kwestionował zasadności amerykańskiej interwencji w Iraku prowadzonej pod hasłem walki z terroryzmem. Jeżeli więc ktoś ma krew na rękach, to cała nasza klasa polityczna. Zresztą Miller już przypomniał, że zgodnie z konstytucją decyzję o wysłaniu wojsk za granicę podejmuje prezydent na wniosek rządu.
Podobna sytuacja jest ze sprawą tajnych więzień CIA. Ich istnieniu zaprzeczały solidarnie kolejne rządy, a więc sprawa obciąża po trosze również wszystkich urzędujących po 2005 roku premierów i prezydentów.
Palikot, atakując lidera Sojuszu, pośrednio zaatakował wielu innych lewicowych polityków, z którymi wiązał nadzieje na przyszłość, w tym Aleksandra Kwaśniewskiego. Były prezydent na pewno nie będzie zachwycony szarżą lidera Ruchu Palikota. Jest mało prawdopodobne, by po tym wszystkim chciał się bardziej zaangażować w polityczne projekty polityka z Lublina. A Palikotowi takie zaangażowanie bardzo by się przydało, bo brutalny atak na Millera oznacza rozpoczęcie wojny, po której tylko jedna partia zostanie na scenie politycznej.