Bohater walki o wolność, legenda "Solidarności", autorytet moralny Polaków - tych słów o Lechu Wałęsie w środowiskach salonowo- lewicowych już chyba nie usłyszymy. Wystarczyła jedna - w całym morzu głupich, bulwersujących i obcesowych wypowiedzi - wypowiedź Lecha Wałęsy, aby ten hołubiony wcześniej "bohater" został uznany przez siły postępu za "dziadka, który coś tam sobie plepla podczas rodzinnego obiadku" - jak napisał Piotr Pacewicz we wczorajszej "Gazecie Wyborczej". Pacewicz początkowo - z nawyku zapewne - zbagatelizował ten głupi wyskok byłego prezydenta. Ale szybko zrozumiał, że homofobia to zbyt poważny problem, aby przejść nad nim do porządku dzielnego. O tak.
W komentarzu wyraziłem nadzieję, że homofobia Wałęsy "zadziała jak szczepionka, bo widok tak jawnej manifestacji bezsensownej i złej głupoty może budzić refleksję: czy chcę być taki jak on?". Teraz drżę, czy pochopnie nie zlekceważyłem groźby.
- pisze zlękniony, bo oto sam premier - ten nasz kochany premier - okazuje się lekceważyć zagrożenie faszyzmem, a może sam wchodzi w skład tej homofobicznej piątej kolumny.
Bo oto premier Tusk bagatelizuje słowa Wałęsy, a ostrą ich krytykę przez syna Jarosława uznaje za ot, takie spory w rodzinie. Sam się często spieram ze swoimi dziećmi, dodaje. Czy to znaczy, że premier polskiego rządu dopuszcza mowę homofobiczną w przestrzeni publicznej?
Brednie bohatera naszej walki o niepodległość, który niepotrzebnie zlazł z pomnika, popłynęły w poniedziałek z ekranów i portali. Czy nie wzmocnią homofobicznej choroby? Nie odetniemy się od nich, nie uznamy ich za pleplanie?