Muszę się państwu przyznać, że nie chce mi się kolejny raz zajmować się redaktorem Tomaszem Lisem. Ale - mówiąc za klasykiem - nie chcem, ale muszem. Pocieszam się tym, że być może nie jest to jednak zajęcie tak jałowe, jak mogło by się wydawać. Można w końcu uznać (a przynajmniej się łudzić) że archiwizowanie, zbieranie i dokumentowanie wszystkich grubiańskich i kompromitujących wypowiedzi tego czołowego dziennikarza dzisiejszej Polski może być w pewien sposób zajęciem pożytecznym. Szczególnie, że Tomasz Lis cierpi chyba na taki deficyt samoświadomości, który pozwala mu nie zauważać swoich wad - i to dokładnie tych samych, które z mocą tysiąca słońc krytykuje. W rezultacie można uznać że większość jego wypowiedzi i tekstów w istocie dotyczą jego samego. Dlatego archiwum takie przyda się w momencie, kiedy redaktor Lis znów będzie ubolewał nad upadkiem poziomu debaty publicznej, lub poziomu języka elit.
Jasne.
W każdym razie, komentując dziś sejmową debatę (czy to aby na pewno odpowiednie słowo?) o aborcji, Lis w następujący sposób określił ludzi, którzy nie podzielają jego światopoglądu.
Budzi moją odrazę, gdy widzę panów, którzy dostają wzwodu moralnego, wchodząc w rolę dysponentów ciała kobiety i nakaźników heroizmu