Nie należy zakładać, że Rosja pójdzie na wojnę z Zachodem. Rosjanie są zimnymi realistami. Już w czasach Związku Radzieckiego przywiązywali obsesyjne znaczenie do stosunku sił. Tak jest i teraz. Wiedzą, jaki jest dziś stosunek ich sił wobec Zachodu.
A Iskandery? Rosjanie twierdzą, że w odpowiedzi na bazę w Redzikowie zostaną rozlokowane w Obwodzie Kaliningradzkim i wymierzone w Polskę.
To nie jest miła perspektywa, ale tak mogłoby się stać tylko wtedy, gdyby Amerykanie zdecydowali się na budowę w Polsce czwartego etapu tarczy antyrakietowej, o czym dzisiaj nie ma mowy. Rosjanie są specjalistami od wydawania pomruków, marszczenia brwi. I, co mnie bardzo dziwi, na część naszych polityków to działa. Jednak z analiz kompetentnych ośrodków nie wynika, aby za tymi pomrukami miały pójść jakieś poważne, nieprzyjazne działania w sferze militarnej.
Mówi pan, że lepiej polegać na europejskich niż na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. Ale przecież jeszcze niedawno ówczesny francuski prezydent Jacques Chirac i niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder chętnie przyjaźnili się z Władimirem Putinem. Takim politykom można powierzyć obronę Polski?
Mówię, że trzeba polegać na realnej sile, a jednocześnie budować nowe, lepsze rozwiązania. Na szczęście nie jesteśmy w 1939 roku. Nie ma powodu obsesyjnego poszukiwania gwarancji i ważenia, które z nich są lepsze. Owszem, jeszcze niedawno Rosja rozgrywała nie tylko europejskich polityków, ale także Amerykanów. Nie kto inny jak George W. Bush w Ljublianie ujrzał w Putinie szczerego demokratę. Zapomnieliśmy o tym? Jednak czasy, w których Rosja rozgrywała Europę odchodzą w przeszłość. I to na dobre. Obecna polityka wewnętrzna i zagraniczna Rosji wprowadziła realizm w ocenie i podejściu Zachodu, w tym Niemiec i Francji. I dopóki Rosja się nie zmieni to podejście Zachodu też się nie zmieni. Na tym tle Polska stała się krajem o całkiem umiarkowanych pod tym względem poglądach. Już nam nie muszą na Zachodzie przyprawiać gęby rusofobów, bo sami adekwatnie postrzegają politykę Moskwy.
Ameryka ma jednak ogromną przewagę nad Europę, gdy idzie o technologie zbrojeniowe.
Tak. Dlatego w Europie stawiajmy na rozwój europejskich technologii, europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Przecież nie jesteśmy mniej inteligentni czy gorzej wykształceni.
Ta technologiczna przewaga dotyczy także gazu łupkowego, bez czego trudno wyobrazić sobie ograniczenie zależności energetycznej Polski od Rosji.
To jednak technologia, która nie wytwarza gazu, a jedynie pozwala na jego wydobycie. Niestety, odwierty, które są teraz przeprowadzane nie potwierdzają bardzo optymistycznych prognoz amerykańskich geologów co do rezerw gazu w Polsce. Jednak dzięki gazowi łupkowemu w Ameryce ceny światowe tego surowca bardzo spadły. I to nam będzie pomagać.
To wystarczy, aby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju?
Kluczowa, obok własnych zabiegów, jest budowa wspólnej polityki energetycznej w Unii. To idzie wolno, ale też nie ma jakiegoś dramatu. My sami długo nie dbaliśmy zresztą o pewność dostaw. Gdy budowano gazociąg pod Bałtykiem Charles Grant, prezes londyńskiego Center for European Reform, mówił mi: postępujcie jak brytyjska dyplomacja - nie możesz czemuś zapobiec, przyłącz się do tego. Taką ofertę mieliśmy ze strony Niemiec. Ale żyliśmy uwięzieni w przeszłych geopolitycznych schematach. Być może, że gdybyśmy wtedy postąpili inaczej, bylibyśmy częścią dostaw do Niemiec, Francji, Holandii, którym Rosjanie dostaw nie odetną. I w polityce, i w biznesie warto nie tylko protestować, ale warto wygrywać.
Radosław Sikorski nazwał wówczas budowę rury nowym Paktem Ribbentrop-Mołotow. Uważał, że tylko Amerykanie zapewnią nam bezpieczeństwo energetyczne.
Życie weryfikuje wszystkie poglądy. Czy przywieźliśmy z Iraku choć jedną baryłkę ropy? Nie. Czy gazociąg Nabucco, z którym wiązaliśmy tak wielkie nadzieje, a który zbudowany dzięki Ameryce miał omijać Rosję, powstał? Nie. Trzeba wyciągać z tego wnioski.
Poglądy ministra Sikorskiego i dziś nieraz się różnią od pańskich. A przecież rozmawiamy w Pałacu Prezydenckim, a pan jest jedynym doradcą Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych. Mamy więc różnice w ocenie sytuacji między dwoma głównymi ośrodkami polskiej polityki zagranicznej?
Nie sądzę, a na pewno nie w kwestiach strategicznych. Głównym doradcą prezydenta, także w sferze stosunków zagranicznych był Tadeusz Mazowiecki. Bronisław Komorowski zasięga na co dzień rady wielu wybitnych znawców spraw międzynarodowych, w tym byłych ministrów spraw zagranicznych. Przypomnę jednak, że kiedy analizowano błędy administracji Busha zauważono, że były one spowodowane tym, iż w jego ekipie wszyscy myśleli tak samo. Różnice akcentów pomiędzy poszczególnymi ośrodkami czy osobami są pożyteczne, o ile nie naruszają spójności polityki państwa, a tak nie jest. Idziemy w tym samym kierunku.
Roman Kuźniar jest politologiem, dyplomatą, doradcą prezydenta ds międzynarodowych. Był dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych