Nie mogę zapomnieć, niestety, tej miłości, która zamiast wiernie towarzyszyć Janowi Pawłowi II i z pokorą Go słuchać, kazała przerywać Jego mowę i wybuchać tanią euforią. Na widok scen z Franciszkańskiej 3 odczuwam smutek. Nie było tam miłosierdzia. Nieustępliwy tłum egzaltował się i domagał nocnych przekomarzanek od cierpiącego, starszego człowieka, którego cząstka zatrudnień wykończyłaby najsilniejszego mięśniaka i mędrca zarazem. Stanowcze: „Idźcie spać!" - też nie działało. Trzeba było być świętym.
Do końca więc, na moment przed kanonizacją, nie ustają i tacy, którzy po raz milionowy będą serwować papieską kremówkę zamiast słów Jego nauczania, sprowadzać kilkadziesiąt wielkich tomów prac giganta wszechczasów do chwilowego żarciku. To sługi kłamstwa, fabrykanci głupoty. Chciałoby się, by w obliczu kanonizacji zamknęli się choć szaleni, wściekli niewolnicy szatana. Jawni, bezwzględni nihiliści i ci osaczający zza węgła, dźgający podświadomość tłumu podstępnie - na przykład, wielkim tytułem niby o sporcie: „Mundial w kraju nawiedzonych" nad ogromnym zdjęciem stadionu w Rio od strony statui Chrystusa, lśniącej na pierwszym planie. Z perfidną zajawką: „Trzeba uważać, bo w Brazylii jest dużo broni. Nikt nie używa pięści, tylko od razu wyjmuje narzędzie, czyli pistolet" - zatem w popularnej ostatnio strategii utrwalania skojarzeń „katolik – psychuszka, bandyta, więzienie" („Przegląd Sportowy", 22.04.14).
Zapowiedź wydawnicza księgi „Jestem bardzo w rękach Bożych "była tłustym żerem dla sił spod gwiazdy ciemności. Tabloidy wraz z adeptami marksizmu-leninizmu przebranymi dla kamuflażu w sukienki „filozofów", czyli demoniczne zastępy „etyków" od obnażonych biustów i „pokazywania za dużo" połączone z frontowcami ideolo, których nic nie przekona ani do etyki, ani do szacunku dla religii, dopadały gardła kardynała Dziwisza.
Towarzystwo to bez czytania papieskich notatek kombinowało po swojemu. Zapewnień kardynała, że „co miało być spalone, zostało spalone" nie przyjmowało. Sugerowało niegodne tajemnice, a nawet sprośności, nie zaniedbując z ich braku samodzielnego haftowania. Spodziewało się najwyraźniej czegoś na kształt własnego pamiętniczka. Może także szczerości na temat piękna komunizmu, w tym pewnie stanu wojennego. Komicznych szczegółów, opisów siermiężnych, przerażających cynizmem, reżimowych, tutejszych kukieł. Wobec tej groźby dla wrogów katolicyzmu nagle ważne stały się zasady. Jak zawsze, spreparowane według gustu konsumentów zatrutej, medialnej zupy.
Księga notatek osobistych człowieka nieprawdopodobnego formatu okazała się monumentalnym, trudnym do ogarnięcia rozumem byle jak wykształconego absolwenta ludowych szkół, świadectwem życia zanurzonego bez reszty w mistycznej duchowości. Ta wielkość rzuca na kolana. Było im czego się bać.