Jeśli chodzi o hasło: „Sorry, znowu nie robimy polityki, bo uczymy się języków”, to lecę na nie z nadzieją, że wdrożymy się również wreszcie do mowy polskiej. Ćwiczenie kompetencji językowych, zwłaszcza w zakresie języka ojczystego, jest szkołą logicznego formułowania myśli i daje kwalifikacje, na przykład, do trafnego wyboru kandydata na ministra kultury, oświaty, szkolnictwa wyższego, a nawet obrony. Powinno ono być także musztrą brzmienia, by dało się nas słuchać bez stresu i skrętu kiszek. Takie stypendium naukowe musiałoby potrwać jednak dłużej niż do grudnia, więcej nawet niż sto dni, a tu z czasem cienko.
Jejku, jak beztroskie musiały być lata, gdy obowiązki władzy polegały na wyrafinowanej, sponsorowanej konsumpcji w dymku z dobrych cygar, a zamiast robić politykę przewalało się autostrady i stadiony. Polityk minus polityka, minus języki, plus kasa plus piłeczka – bezstresowe było żytko na gumnie syfu i folkloru!
Obecnie, w gospodarstwie babeczki, która w razie wojny zamyka się z dziećmi w kuchni, przerażająco brakuje nam pierwiastka męskiego. Prawdę mówiąc, nawet w czasie pokoju, po wkroczeniu faceta w progi domostwa pralka sama z siebie zaczyna prać normalnie, lampa świecić, bagażnik auta otwiera się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a dzieci okazują się zdrowe i wcale niegłodne. W życiu wszystkie jesteśmy histerycznymi blondynkami, nie ma sensu się wypierać. Co będzie się działo, gdy bandzior z ulicy, którego wizję zaserwowała pani premier in statu nascendi, załomocze w drzwi i podpali dom z nami w środku? Podczas wojny najczęściej płaczą bezradne kobiety. Czy więc leci z nami pilot?
Najprężniejszą inicjatywą sił zbrojnych syfu i folkloru okazuje się właśnie spisywanie przez WKU prywatnych aut terenowych, żeby panowie wojskowi mogli w potrzebie mknąć przez bezdroża wojskowych tajemnic. 60% stanu naszej armii to tyłki kadry, wyzwanie bojowe przed narodem stanęło toteż nie lada.
Ostatnie manewry ćwiczeniowe naszych sił zbrojnych polegały zaś na falsyfikacji wojny obronnej pod dowództwem zlokalizowanym już w Szczecinie. Cytuję wypowiedź eksperta: „Czekaliśmy kilka dni na wzmocnienie NATO”. Oraz: „Odzyskaliśmy stracone pozycje”. Jezus Maria, a co, zgodnie z założeniami logistyków wojennych, dzieje się z kobitkami i dziećmi zadekowanymi w kuchniach oraz ich ogłupionymi, bezbronnymi mężczyznami, którzy znaleźli się w rejonie czasowo, zgodnie ze sztuką wojenną, utraconych pozycji, czyli od granicy wschodniej po Szczecin? Nie było ich w scenariuszu? Rżnięcie głupa panów wojskowych umykających w stronę Niemiec w cudzych autach, to przygrywka do krwawego balu dla narodu! Od Przemyśla po Szczecin nic, tylko już siadać i płakać przy kuchennym stole. Wojskowe ciury wyręczają się mitami o zbawieniu Polski za pomocą F16 i korwet, ale w gruncie rzeczy nawet to główne dowództwo i ta szpica są fatamorganą, a nie pustynną burzą.