Staram się wierzyć w to, że człowiek wychowany w kulturze anglosaskiego sportu będzie bardziej wiarygodnym reformatorem niż gwiazdor ukształtowany w sowieckich czasach, nawet jeśli dziś ma dom pod Monte Carlo. Jest wiele sygnałów, że uczciwi sportowcy myślą tak samo.

Być może ta wiara jest irracjonalna, gdyż obaj kandydaci medale zdobywali w dopingowo zadżumionych czasach. Lata 80. to była lekkoatletyka praktycznie bez kontroli, budowano biznesowe podstawy tego sportu i farmakologia była jednym z filarów imperium tworzonego przez ówczesnego bossa Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej, Włocha  Primo Nebiolo. Podejrzany z definicji jest każdy, kto wtedy wygrywał, nie brakuje głosów, że rekordy z tamtych czasów należy wymazać z tabel, nikt nie wierzy, że jedynym złoczyńcą był zdyskwalifikowany podczas igrzysk w Seulu (1988) kanadyjski sprinter Ben Johnson.

Niedawny program BBC udowodnił, że przed igrzyskami w Moskwie (1980) brytyjskich lekkoatletów dopingowano pod kontrolą lekarza brytyjskiej federacji, a Sebastian Coe był wtedy gwiazdą. W dopingowe dziewictwo lorda biegów średnich i cara tyczki uwierzyć trudno, bez wątpienia wiedzą, w jakim świecie żyli i jakie trupy wypadłyby z szaf, gdyby zdobyli się na szczerość. Teraz obaj obiecywali wypalenie dopingu ogniem i żelazem, a my nie mamy wyjścia – musimy im wierzyć albo porzucić wszelką nadzieję.

W piątek zaczynają się w Pekinie lekkoatletyczne mistrzostwa świata, zwycięzcy dostaną medale, potem pobierze się od nich krew, zbada, zamrozi i poczekamy kilka lat na potwierdzenie dopingowej czystości zwycięzców. Właśnie odbierane są medale oszustom z igrzysk w Londynie, które organizował Sebastian Coe, a potem było tylko gorzej, jak ostatnio udowodnili dziennikarze.

Lord Coe też będzie pod lupą mediów, musimy wierzyć, że również angielskich, które były szczególnie aktywne w opisywaniu dopingowych skandali. One nie mogą zamilknąć tylko dlatego, że musiałyby krytykować wpływowego Anglika. „Sunday Times” pomógł obalić Lance’a Armstronga, ale nie obnosił się z przesadną nieufnością wobec brytyjskiego triumfatora Tour de France Chrisa Froome’a. Teraz przychodzi czas prawdziwej próby dla tych, którzy wymyślili fair play.