W ubiegłym tygodniu Marcin Matczak po raz kolejny „wkurzył Salon” – jak mawiał w starych dobrych czasach Rafał Ziemkiewicz. Poszło rzecz jasna o wybory, a konkretnie o tezę, że jeśli opozycja je przegra, to ze względu na swą „fajnopolacką” pogardę wobec prostego ludu. Mam wrażenie, że jest to opinia powtarzana z różną częstotliwością od ośmiu lat; bardziej od tego, że opozycja (zwłaszcza sprzyjające jej media) jak dotąd jeszcze jej nie przepracowała, dziwi mnie, że kolejni publicyści powtarzają ją w tonie odkrycia Świętego Graala demokracji.

Rzeczywiście, wybory polegają na tym, że masz przekonać ludzi, by na ciebie zagłosowali. Być może dobrym wstępem do tego byłoby niepowtarzanie im co chwilę, że sprzedali się za 500+, klaszczą po wylądowaniu samolotu, zakładają skarpetki do sandałów i za rzadko się myją. Podobnie, kiedy idziesz na egzamin, nie zaczynaj od tego, że członkom komisji śmierdzi z ust, albo nie pytaj podczas pierwszego spotkania przyszłej teściowej, czy aby nie rozważała liposukcji. To zasadniczo dobre rady, ale nie wiem, czy aż na tyle odkrywcze, by za 40. razem wciąż nadawały się do publicystycznego spożycia. A jeśli ich adresat wciąż nie jest w stanie sobie tej mądrości przyswoić, to widać pisany jest mu los po trzykroć wiecznego kawalera, studenta i opozycjonisty.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Afera z Natalią Janoszek ukazała czym jest kiczowate dziennikarstwo

Felieton Matczaka jest jednak pod pewnym kątem odkrywczy, choć raczej wbrew sobie. Z im większą troską i zrozumieniem pan profesor pochyla się nad „sołtysem Lubelszczyzny”, kwintesencją Polaka-buraka, im mocniej okazuje mu rudymentarny szacunek, który ma otworzyć opozycji drogę do władzy, tym bardziej jaskrawo uwidacznia się jego wizja deterministycznie wręcz skonstruowanego społeczeństwa. Jeśli jesteś niewykształconym chamem i burakiem, to chodzisz do kościoła i głosujesz na prawicowe partie. A gdy życiowo i intelektualnie awansujesz, zaczynasz wyznawać liberalno-lewicową ortodoksję i głosować na anty-PiS. Słowem – elita tylko jedno ma imię; tak samo chamstwo. Tak jakby różnice nie przebiegały na poziomie wartości czy przekonań, a jedynie statusu ekonomicznego. Baza w stu procentach determinuje światopoglądową nadbudowę.

I dopiero tu jest pogrzebany moim zdaniem pies wyborczych porażek „partii elit”. W nieprzyjmowaniu do wiadomości, że o konserwatywnych poglądach decydować może nie tyle suma życiowych niepowodzeń, co świadoma decyzja. Że „prawicowość” nie jest problemem społecznym, jak bieda czy alkoholizm, tylko intelektualnym i życiowym.