Gdy byłem jeszcze niewinnym dziecięciem, opowiadano bajeczkę o głupawym uczniu kowala. Nadszedł dlań jednak nieubłaganie egzamin czeladniczy. Uczeń – choć głupi, to pewny siebie – dumnie oświadczył, że zrobi rycerski miecz. Ułożył na kowadle spory kawałek rozpalonego żelaza i walił młotem; po jakimś czasie żelaza ubyło, ale do miecza daleko, więc powiedział, że zrobi pług. Dalej kuł bez skutku, więc speszony uznał, że zrobi podkowę. Po naradzie komisja egzaminacyjna uwzględniła jego prośbę; znowu więc kuł daremnie, aż w końcu powiedział, że zrobi gzika. Komisja złożona z fachowych kowali okazała się niekompetentna, bo kojarzyła nazwę najwyżej z wiejską potrawą z sera i cebuli, więc adept wrzucił do wody pozostały kawałek gorącego metalu, aż rozległo się wśród bulgotu głośne „gźźźźź...”.
Opowiastka służy za skrót dziejów niesławnej ustawy o komisji do badania działalności anty… – przepraszam, do badania wpływów rosyjskich, znanej jako lex Tusk. Można dziś powiedzieć: „ostał ci się jeno gzik”. Przywołanie Chochoła z „Wesela”, który podobnie wyśpiewywał w finale sztuki Wyspiańskiego, jest najzupełniej uzasadnione.
Czytaj więcej
Europa znów musi się wymyślić na nowo albo zejść ze sceny
Nieudolność niedoszłego czeladnika nie tłumaczy jednak wszystkiego. Nie dowiemy się – a jeśli już, to nieprędko – jakie pomruki odezwały się kanałami dyplomatycznymi z Waszyngtonu i Brukseli, a wystraszyły nie tylko uległego w takich wypadkach prezydenta, ale samego prezesa, który nakazał wyrwać ustawie ostatni ząb jadowy, jakim był termin publikacji raportu w symboliczny dzień 17 września. Na pewno nie zadecydowały o tym komentarze opozycyjnej prasy, głosy z internetu i sukces demonstracji z 4 czerwca.
Nasuwa się tu ważna refleksja: nie tylko opozycyjni europosłowie, ale każdy, kto o obecnym rządzie źle pisze w zachodniej prasie, jest oskarżany o „donoszenie na Polskę”, wręcz o „zdradę narodową”, co nie tylko przypomina czasy komunistyczne, ale jest akceptacją poglądów przesławnej pani Dulskiej, uważającej, że to, o czym się nie mówi, nie istnieje. Czyni tak nie tylko strona pisowska, ale czasem jakiś odprysk dulszczyzny trafia i na nasze łamy.