Trwająca od pół roku wojna przyniosła ugrupowaniu rządzącemu więcej strat niż korzyści, a jej przeciąganie mogłoby się skończyć poważnymi turbulencjami politycznymi i gospodarczymi. W Polsce powstawały powoli dwa odrębne systemy prawne. Urzędy centralne kontrolowane przez PiS oraz prokuratura orzeczeń TK nie zamierzały stosować. Za to sądownictwo oraz opozycyjne samorządy deklarowały, że będą się nimi kierować. Z każdym kolejnym posiedzeniem Trybunału cofnąć byłoby się coraz trudniej.
Oczywiście na skłonność PiS do ustępstw wpłynął coraz mocniejszy nacisk Brukseli. Zapowiedź uruchomienia kolejnego etapu kontroli sytuacji w Polsce podziałała na władze w Warszawie jak zimny prysznic. To oznaczałoby bowiem, że Komisja Europejska przygotuje instrukcję, co rząd PiS ma zrobić i w jakim terminie. Straszakiem byłaby groźba nałożenia na Polskę sankcji – nawet jeśli mało realistyczna, to uderzająca w reputację naszego kraju i notowania jego gospodarki.
Kompromis był możliwy, bo obie strony zrobiły krok w tył. Jeszcze w minionym tygodniu członkowie rządu na czele z Beatą Szydło mówili o Brukseli źle, językiem antyeuropejskich radykałów. We wtorek podczas spotkania z wiceszefem Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem pani premier całkowicie zmieniła retorykę. Jednocześnie władza wysłała pojednawcze sygnały także do opozycji – przedstawiciel PiS pojawił się na spotkaniu Platformy, Nowoczesnej i PSL w sprawie Trybunału.
Bruksela także pojęła swój błąd: wycofała się z planów stawiania władzom w Warszawie ultimatum odnośnie do TK. Dziś – gdy do referendum brytyjskiego został niespełna miesiąc, trwa kryzys imigracyjny, a strefa Schengen trzeszczy w szwach – zaostrzanie konfliktu z Polską nie jest w interesie KE. Oby uśmiechnięte miny premier Szydło i komisarza Timmermansa zwiastowały koniec tej telenoweli, a nie tylko kolejny jej zwrot. Złudnie pozytywny.