Wśród zwykłych, czyli militarnych, plusów rosyjscy generałowie i ich głównodowodzący odnotują zgranie nowo utworzonych jednostek (np. 1. Armii Pancernej Gwardii, którą specjalnie przewieziono na Białoruś), a także sprawdzenie nowego sprzętu. Kolejnym będzie skryte – schowane w chaosie transportów jadących na ćwiczenia – przewiezienie sprzętu i broni z magazynów na jednym końcu Rosji w drugi (np. by uzupełnić amunicję separatystom w Donbasie czy dozbroić Kaliningrad). Jakkolwiek potoczą się ćwiczenia, to będą zyski armii.
Dalej zaczynają się już ewentualne zyski polityczne. Nikt obecnie nie wie, ilu rosyjskich żołnierzy wjechało na Białoruś, a ilu z niej wyjedzie. Czyli czy Zapad 2017 nie pozostawi po sobie nowych rosyjskich baz na terenie sąsiedniego państwa. To oznaczałoby całkowite już podporządkowanie Mińska Moskwie. Choć oczywiście prezydent Putin nadal będzie z szacunkiem witał prezydenta Łukaszenkę odwiedzającego Moskwę. Lub innego białoruskiego prezydenta – bo nie jest pewne, czy wąsaty Bat'ko będzie zajmował swoje stanowisko po zakończeniu manewrów. Może będzie to już inny wąsaty Bat'ko?
Jeszcze niedawno wśród dalszych zysków politycznych z ćwiczeń mogłyby pewnie być jakieś ustępstwa wymuszone na państwach bałtyckich, Ukrainie czy nawet na nas. Na szczęście już się nie dowiemy jakie.
Grając w zielone szachy z Putinem, należy zawsze pamiętać, że przewiduje on kilka ruchów do przodu i posuwa się tak daleko, na ile pozwala wystraszony przeciwnik. Dotychczas Zachodowi (czyli i nam) zrozumienie tego przychodziło z trudem. Tym razem strach okazał się dobrym doradcą – przelęknieni sąsiedzi Moskwy zaalarmowali całe NATO. Wzdłuż granic Rosji pojawiły się oddziały sojuszu i nagle się okazało, że polityczny szachista Putin nie ma ruchu. Między nim a nami stanęły czołgi naszych sojuszników.