Ta ważna i udokumentowana przez autora teza przeczy temu, co o Wojciechu Jaruzelskim piszą obecnie prawicowi historycy, oskarżający generała o naleganie o interwencję sowiecką i wprowadzenie stanu wojennego dopiero po odmowie Moskwy wkroczenia do Polski wojsk ZSRR, Czechosłowacji i NRD.
Nie wszystko jednak w tej książce ma równie mocne wsparcie w faktach i relacjach naocznych świadków, jak jej teza przewodnia. Monika Jaruzelska przekazała Robertowi Walenciakowi taką opinię swojego ojca o Kuklińskim: ”My wiedzieliśmy, że on będzie uciekał. On cały czas pracował dla nas. I o to właśnie chodziło, żeby przekazał Amerykanom plany stanu wojennego. Żeby oni wiedzieli”. Autor „Gambitu Jaruzelskiego” stawia więc pytanie: „Kukliński. Agent- ale czyj?” i szuka luk w życiorysie Jacka Stronga.
Pierwszą dziurę znajduje w 1946 roku we Wrocławiu, gdzie 16-latka Kuklińskiego aresztowano pod zarzutem napadu rabunkowego z użyciem broni, ale został zwolniony już po miesiącu. Dlaczego? Nie wiadomo, bo „w apogeum stalinizmu większość dokumentów z teczki personalnej Kuklińskiego zniknęła. Kto je wyjął?” – pyta Walenciak.
Druga luka jest taka: w 1948 roku Kukliński zaczął naukę w Oficerskiej Szkole Piechoty we Wrocławiu ale w 1950 został wydalony z tej uczelni. Nie minęły jednak dwa tygodnie i ten sam generał Władysław Korczyc, który go wyrzucił, przyjął podchorążego Kuklińskiego z powrotem; jego sprawą zajmował się także generał Stanisław Popławski. „Ktoś musiał interweniować w Warszawie i to ktoś mający dojścia do najważniejszych generałów w Polsce”, co świadczy że „nad młodym podchorążym już wówczas opiekę sprawowała jakaś ważna siła”. To oczywista sugestia, że młody Kukliński pracował dla „radzieckich”.
Naprawdę? W mojej książce „Zasługa dla Polski” pułkownik Kukliński te luki wyjaśniał tak: