Rz: Czy przygotowywał się pan do roli księdza Popiełuszki w specjalny sposób?
Adam Woronowicz:
Tydzień spędziłem w warszawskim seminarium, w którym uczył się ksiądz Jerzy. To było wejście w inny świat. Dzień wcześniej graliśmy na festiwalu w Kaliszu "Miarkę za miarkę". W hotelu, w którym nas zakwaterowano, była dyskoteka. Młodzież bawiła się do białego rana. A następnego dnia ujrzałem kilkudziesięciu innych chłopaków, którzy klęczą przed Najświętszym Sakramentem w kompletnej ciszy i pytają Boga o sens życia. Żyją innym rytmem, sprzyjającym refleksji.
Jakie pan miał refleksje?
Pochodzę z bardzo religijnej rodziny, z Białegostoku. Pamiętam, że jako nastolatek często stawiałem sobie pytanie, co zmienić w Kościele, żeby przyciągał więcej młodych ludzi, jaki powinien być ksiądz, jaki arcybiskup itd. Podczas pobytu w seminarium dotarło do mnie, że oczekując wiele od duszpasterzy, sam dla żadnego z nich nie zrobiłem nic. Nie zapytałem, czy mogę pomóc, nie zaprosiłem do domu. I druga myśl - że jednym z wielkich wyrzeczeń w posłudze kapłańskiej jest zgoda na samotność. Mam wobec takiej odwagi pokorę i szacunek.