Prześwit dziejów

Przywódcy Platformy Obywatelskiej trzymają w ręku podarowany im złoty róg. Spoczywa na nich najwyższa odpowiedzialność. „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” – pisze filozof polityki

Aktualizacja: 23.04.2010 22:18 Publikacja: 23.04.2010 03:20

Zbigniew Stawrowski

Zbigniew Stawrowski

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Red

Nie bójmy się emocji, nie wstydźmy się naszej wrażliwości i okazywania uczuć. Przecież nie wszystkie emocje są niszczące i złe. Są także uczucia dobre, piękne i wzniosłe: choćby wdzięczność, duma, szacunek czy nawet wstyd. Nie jest też tak, że uczucia jedynie zaślepiają, że zawsze i za wszelką cenę musimy się od nich uwolnić, jeśli chcemy właściwie rozumieć świat. Przeciwnie, emocje pełnią również ważną funkcję poznawczą, odsłaniając przed nami rzeczywistość, która pozostaje niedostępna dla jednowymiarowego rozumu. [wyimek]Tym, którzy mówią, że stan podniosłości musi szybko przeminąć, warto przypomnieć, że cudowna przestrzeń pierwszej „Solidarności” okazała się czymś niezwykle trwałym[/wyimek]

[srodtytul]Symboliczne tropy[/srodtytul]

Tam, gdzie rozum szuka mechanizmów, przyczyn i skutków, uczucia ukazują obecną w świecie hierarchię wartości. Dają nam znać, że coś jest gorsze, a coś lepsze, coś jest dobre, a coś złe. Uczucie wdzięczności pokazuje nam, że obdarzeni zostaliśmy jakimś dobrem. Nie ma też powodu, by się wstydzić wstydu, bo dzięki niemu dowiadujemy się – najczęściej już po fakcie – że to, co uczyniliśmy, było niedobre czy niewłaściwe.

Co mówią dziś nasze emocje? Przede wszystkim to, że żyjemy w czasie wyjątkowym, w momencie swoistego prześwitu dziejów, że otworzyła się przed nami niezwykła przestrzeń i ukazał się nam inny, lepszy świat. Na jego tle to wszystko, co dotychczas wyznaczało codzienny, naznaczony politycznym rozedrganiem porządek rzeczy, ukazało całą swoją marność, małostkowość, przestało nagle być normą i ze wstydem ukryło się w cieniu. W nasz poukładany i do bólu przewidywalny świat wtargnęła ważniejsza rzeczywistość i to ona teraz wyznacza reguły i standardy zachowań – standardy o wiele wyższe niż te, które obowiązywały poprzednio.

Nawet jeśli sytuacja ta nie będzie trwała zbyt długo, to z pewnością nie mamy tu do czynienia ze zbiorowym złudzeniem. Wszyscy dziś dobrze wiemy – choćby nawet niektórzy z nas mieli wkrótce o tym zapomnieć – że pewne sprawy mają bezwzględną wartość. Wiemy też, że pewnych rzeczy robić się nie godzi.

Tragiczne wydarzenie, które tę nadzwyczajną przestrzeń przywołało, niesie ze sobą wiele symbolicznych tropów. Jeden z nich wydaje się szczególnie znaczący: 10 kwietnia 2010 roku to przecież wigilia święta Bożego Miłosierdzia. Dokładnie pięć lat temu, kiedy Jan Paweł II odchodził do domu Ojca, połączyły nas podobne uczucia i podobna świadomość nadzwyczajności czasu.

Doświadczając niepowetowanej straty kogoś bardzo nam bliskiego, świadka najprostszych i najważniejszych dla nas wartości, odkrywaliśmy, że nie jesteśmy z naszym bólem sami, że jest coś takiego jak „my” – wspólnota tych wszystkich, których ta śmierć głęboko poruszyła. Ale owo doświadczenie utraty czy wręcz osierocenia, choć bolesne, nie miało nic wspólnego z rozpaczą. Dokonywało się bowiem w perspektywie nadziei, że ta śmierć nie pójdzie na marne, bo ziarno, które umiera, może wydać owoc obfity, jeśli tylko trafi na żyzną glebę.

To, co przeżyliśmy przed pięciu laty, było znakiem obecności wśród nas lepszego świata i wezwaniem skierowanym do każdego z nas, byśmy o tym świecie pamiętali i nieustannie o nim świadczyli, sami stając się lepsi.

Podobnie jest i dziś…

[srodtytul]Mężne świadectwo[/srodtytul]

Po raz drugi w ciągu krótkiego czasu w obliczu śmierci tylu bliskich osób obudziła się wśród Polaków świadomość głębokiej więzi i jednocześnie poczucie, że możemy i powinniśmy być lepsi, i to nie tylko jako jednostki, ale przede wszystkim jako wspólnota.

Czy jednak oczywista analogia do tamtych wydarzeń nie powinna nas raczej skłaniać do rozsądku i powściągliwego dystansu? Czy manifestacje pojednania i moralnej odnowy nie okazały się wówczas jedynie chwilowym błyskiem słomianego ognia? Czy rzeczywiście warto zawierzyć sercu i uczuciom, skoro rozsądek podpowiada, że kto nie oczekuje zbyt wiele, ten unika goryczy rozczarowania? Zapewne szczególnie mocno stawiają sobie takie pytania młodzi, dwudziestokilkuletni Polacy, którzy w 2005 roku nazwali siebie pokoleniem JP II.

A przecież odpowiedź na wezwanie płynące ze strony lepszego świata jest w swej istocie prosta i w gruncie rzeczy wciąż taka sama. Nie chodzi wcale o bierne oczekiwanie na natychmiastowe cuda, ale o wybór elementarnych wartości oraz wierne i mężne świadectwo. Ci, którzy pięć lat temu wkroczyli na tę drogę, oraz ci z najmłodszego pokolenia, którzy czynią to dopiero teraz, dołączyli i dołączają jedynie do sztafety kolejnych pokoleń.

Przede wszystkim do pokolenia najstarszego, którego symbolicznymi reprezentantami w katastrofie pod Smoleńskiem byli prezydent Ryszard Kaczorowski i przedstawiciele Rodzin Katyńskich oraz żołnierzy AK – do pokolenia szykanowanego, obrzucanego obelgami i kłamstwami, które przez dziesiątki lat nie mogło się cieszyć choćby krótkimi odświętnymi chwilami wzniosłości i narodowej dumy, a mimo to w mrocznych i pozbawionych promyka nadziei czasach trwało w wierności, broniąc prawdy o sobie i swoich najbliższych.

Dołączają także do pokolenia reprezentowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które również wbrew rozsądkowi i nadziei, w imię najprostszych prawd, już w latach 70. przeciwstawiło się komunistycznej rzeczywistości i trwało w oporze przez kolejne dekady aż do jej upadku. Ta sztafeta pokoleń niosła, niesie i przekazuje dalej świadectwo o podstawowym dobru, o którym dziś tak mocno krzyczą nasze uczucia – o naszej rzeczy wspólnej, naszej Rzeczypospolitej.

[srodtytul]Pomost łączący generacje[/srodtytul]

Jednak dla zrozumienia tego, co obecnie przeżywamy, szczególnie ważna jest pamięć o dwóch ściśle ze sobą splecionych wydarzeniach, które ukształtowały pokolenie dzisiejszych 50-latków. To doświadczenie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny oraz – będące jego konsekwencją, choć odłożone w czasie – doświadczenie pierwszej „Solidarności”.

Także wtedy – zupełnie tak samo jak dziś – odsłonił się nagle przed nami nowy, lepszy ład, a normalny porządek komunistycznego wówczas państwa przestał obowiązywać i na pewien czas został przez Polaków zignorowany. Co istotne, te dwa wydarzenia jasno pokazują, że nie tylko strata bliskich odsłania najgłębsze więzi i rodzi poczucie elementarnej jedności. W obu tych przypadkach pojawienie się nowej duchowej przestrzeni nie miało przecież nic wspólnego z „świętowaniem śmierci”, było raczej karnawałem odzyskanej godności i poczucia rzeczywistej odpowiedzialności za wspólnotę – świętem radości, publicznego zaangażowania i twórczego entuzjazmu.

To prawda, że ów pierwszy powiew ducha wolności, którego doświadczyliśmy w czerwcu 1979 roku, okazał się krótkotrwały i już wkrótce po wyjeździe papieża czas ten mógł się wydawać jedynie pięknym snem. Ale to z niego właśnie i z pamięci o nim narodziła się rok później „Solidarność”. Tym, którzy mówią, że stan podniosłości musi szybko przeminąć, warto przypomnieć, że cudowna przestrzeń pierwszej „Solidarności” okazała się czymś niezwykle trwałym – udało się ją zachować przez ponad 15 miesięcy! Dziś uczestnicy tamtych wydarzeń – często skłóceni i skonfliktowani, i tym samym niezdolni przekazać młodszym prawdy o „Solidarności” – otrzymują w 30. rocznicę Sierpnia jej kolejną lekcję.

Ale ta dzisiejsza lekcja to nie tylko memento dla pokolenia, które przesłanie „Solidarności” w dużym stopniu zapomniało i zaprzepaściło. To pomost łączący następujące po sobie generacje, to przede wszystkim wezwanie skierowane do młodszych pokoleń, które ducha wydarzeń lat 1980 – 1981 znają jedynie z opowieści:

Jeśli chcecie zrozumieć, czym była pierwsza „Solidarność”, nie szukajcie tego w informacjach o strajkach, listach postulatów, sporach ekspertów, zwalczających się frakcjach czy przepychankach z władzami. Wsłuchajcie się raczej w głos swego serca i przeżywanych dzisiaj uczuć. Wsłuchajcie się i pomyślcie, co z tego głosu wynika dla was i waszego życia. Pomyślcie też, co by się stało, gdyby świadomość obecności lepszego świata nie została jutro wyparta przez codzienną bylejakość, lecz pozostała z wami przynajmniej przez najbliższe kilkanaście miesięcy. Pomyślcie, jaka wierność i jakie świadectwo, jaka odpowiedzialność za kraj i jaki czyn mogłyby się wówczas z tego zrodzić. Jeśli potraficie to sobie wyobrazić, wtedy być może zrozumiecie, czym było najważniejsze doświadczenie pokoleniowe waszych rodziców.

[srodtytul]Oczyszczać z demonów[/srodtytul]

Pamięć o doświadczeniu pierwszej „Solidarności”, a przede wszystkim o tym, że okazało się ono tak trwałe, narzuca pytanie o to, jakie warunki muszą być spełnione, aby przez dłuższy czas mogła zostać ocalona wyjątkowa przestrzeń, gdzie wierność elementarnym wartościom pozostaje rzeczą oczywistą i nadrzędną. Odpowiedź – możliwa do realizacji, choć z pewnością niełatwa – brzmi: trzeba nieustannie oczyszczać przestrzeń publiczną z demonów polityki.

Tego uczy nas właśnie historia „samoograniczającej się rewolucji” lat 1980 – 1981, kiedy Polacy, uznając monopol władzy PZPR za zło konieczne, skierowali całą swoją energię nie na walkę z politycznym wrogiem, lecz na pozytywne cele i działania – na przejmowanie odpowiedzialności za kolejne obszary życia społecznego.

Także pięć lat temu zabłysła przez chwilę nadzieja na to, żeby Polska była Polską. Kilka miesięcy po duchowych rekolekcjach towarzyszących odejściu Jana Pawła II dwa ugrupowania przyznające się publicznie do solidarnościowych korzeni wygrały wybory i zdominowały polską scenę polityczną pod wspólnym hasłem IV Rzeczypospolitej. Idea ta – tak później wyśmiewana – nie była przecież niczym innym niż przekonaniem, że nasze państwo wcale nie musi grzęznąć w postępującej korupcji, że istnieje lepszy porządek i lepsze wzorce dla naszej wspólnoty.

Niestety, zamiast oczekiwanej współpracy w duchu roztropnej troski o dobro wspólne, zamiast rzeczowych dyskusji czy nawet sporów, w których przeciwnicy potrafiliby się pięknie różnić, doszło do gorszących konfliktów, wzajemnych pomówień i w efekcie do jeszcze większego obniżenia niezbyt przecież wysokich standardów życia publicznego. Każde z tych ugrupowań ma w tym swój udział i swoje grzechy. Nie czas teraz je przypominać i wyważać, choć – w imię prawdy i pro publico bono – trzeba je będzie w przyszłości wyjaśnić i nazwać po imieniu.

[srodtytul]Władza ofiarowana[/srodtytul]

Dzisiejszy prześwit dziejów to kolejna szansa, by coś ważnego z tego lepszego porządku, który nam się ponownie odsłania, utrwalić i uczynić stałym elementem naszej codzienności. To wezwanie jest skierowane do nas wszystkich. Jednak w wymiarze politycznym dotyczy ono w najwyższym stopniu rządzącego dziś ugrupowania, a w pierwszym rzędzie premiera i marszałka Sejmu tymczasowo wykonującego obowiązki prezydenta RP.

Platforma Obywatelska posiada obecnie w swej dyspozycji i swym zasięgu wszystkie najważniejsze instytucje i narzędzia sprawowania rządów. Nie ma jednak powodu do triumfu, ponieważ sama niczego nie zdobyła ani nie zawdzięcza tego swoim własnym zasługom. Ta niemal pełna władza została jej z góry dana, została jej – w najgłębszym sensie tego słowa – ofiarowana. Przywódcy Platformy Obywatelskiej mają w tej chwili swoje pięć minut, trzymają w ręku podarowany im złoty róg. Spoczywa na nich najwyższa odpowiedzialność – „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”.

Wielu z nadzieją oczekuje, że osobom sprawującym rządy uda się zachować i utrwalić wyższe standardy, które w tej chwili jawią się jako oczywiste. Że zrobią wszystko, by nie dopuścić do tego, aby przestrzeń publiczną znowu wypełniły i zdominowały polityczne biesy. Dziś Polacy doskonale czują i wiedzą, że polityka nie sprowadza się do umiejętności manipulowania ludźmi, że jej istotą nie jest wskazywanie wroga i napuszczanie ludzi, by z nim walczyli.

Jeśli osoby dzierżące dziś złoty róg podejmą się próby ocalenia tej niezwykłej przestrzeni, w której odnalazły się wszystkie generacje Polaków tęskniących za lepszą Polską – Polską zjednoczoną podstawowymi wartościami: prawdą, wolnością, sprawiedliwością, wtedy solidarne dzieło kolejnych pokoleń zostanie podjęte, wzmocnione i wzbogacone. Jeśli nadzieje te zostaną zaprzepaszczone, tych wszystkich, którym „ostał się ino sznur”, kolejny powiew ducha zmiecie z publicznej sceny.

[i]Autor jest filozofem polityki, pracuje w Instytucie Politologii UKSW oraz w Instytucie Studiów Politycznych PAN w Warszawie[/i]

Publicystyka
Jan Zielonka: Prezydent moich marzeń. Jak pogodzić realizm z idealizmem?
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Dlaczego Rafał Trzaskowski chce być dziś jak Donald Trump
Publicystyka
Bartosz Cichocki: Po likwidacji USAID podnieśmy na Ukrainie porzuconą przez Amerykanów pałeczkę
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Rok przełomu i polski Elon Musk
Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk o Chrobrym, elektrowni jądrowej i AI. Dobra polityka historyczna