Nie mogłam być cenzorem

Pod Pałacem Prezydenckim ludzie byli piękni i pełni dobrych uczuć. A jeśli mówili ostre słowa, wynikało to z ich troski o kraj – twierdzi autorka filmu „Solidarni 2010” Ewa Stankiewicz

Publikacja: 30.04.2010 02:39

To jest film o ludziach, którzy przyszli pod Pałac Prezydencki, a nie o polityce – mówi Ewa Stankiew

To jest film o ludziach, którzy przyszli pod Pałac Prezydencki, a nie o polityce – mówi Ewa Stankiewicz

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Dlaczego pani film jest tak jednostronny?

Ewa Stankiewicz:

Nie roszczę sobie pretensji do całościowego uchwycenia procesu żałoby. Nie chciałam tym filmem nikogo podzielić czy urazić. Chciałam tylko przekazać to, co na własne oczy widziałam pod Pałacem Prezydenckim. Przeprowadziłam kilkaset rozmów z ludźmi, którzy byli pod Pałacem, i gwarantuję panu, że to, co znalazło się w filmie, jest dla nich w pełni reprezentatywne. Tak tam po prostu było. Starałam się przekazać głęboką potrzebę złączenia się w bólu, wzajemnego wsparcia, ale i troskę o państwo, najpoważniejsze obawy dotyczące przyczyn katastrofy i dezaprobatę wobec mediów, czyli te emocje, które były obecne wśród osób zgromadzonych pod Pałacem.

Naprawdę nie było tam nikogo, kto by miał choć trochę odmienne zdanie – na przykład dotyczące oceny prezydentury Lecha Kaczyńskiego?

Nie wszyscy, którzy przyszli pod Pałac, byli wcześniej jego zwolennikam. Jednak niemal wszyscy wypowiadali się o prezydencie ciepło, często podkreślając, że jego obraz w mediach był fałszywy. Na kilkaset rozmów tylko jedna osoba powiedziała mi, że bardzo źle ocenia Lecha Kaczyńskiego i uważa tę całą żałobę za grubą przesadę.

Tej wypowiedzi nie było w filmie. Dlaczego?

Bo kiedy zapytałam mojego rozmówcę, jaki jest jego główny zarzut pod adresem prezydentury Kaczyńskiego, odpowiedział, że prezydent nawet nie wiedział, co to jest gandzia. Gdybym dała tę wypowiedź, to natychmiast podniósłby się krzyk, że nie dość, że film jest jednostronny, to jeszcze jedyna zawarta w nim wypowiedź krytyczna ma ośmieszyć przeciwników prezydenta.

Ale nie usunęła pani również z filmu spiskowych teorii dotyczących katastrofy.

Chciałam pokazać, że wielu ludzi przychodzących pod Pałac miało poważne wątpliwości. Była to też próba przywrócenia równowagi w jednostronnych relacjach medialnych z żałoby – całkowicie pomijających lęki i obawy społeczne, czy przyczyną katastrofy nie był zamach.

Nie uważa pani, że oskarżenia Rosjan o spowodowanie zamachu czy wypowiedź: „premier Tusk ma krew na rękach”, przekraczają granice?

Nie mogłam być cenzorem. Ten film miał pokazać rzeczywiste odczucia ludzi. To była próba oddania głosu części społeczeństwa – tej części, która sama o sobie mówi, że od lat była dyskryminowana i upokarzana przez media. Ludzie przed naszą kamerą tłumaczyli się: „Czy ja wyglądam jak moher? Czy jestem ciemniakiem? Mam dwa fakultety, prowadzę firmę”. Być może oni rzeczywiście nie stanowią większości, ale ja nie miałam zamiaru pokazywać przekroju całego społeczeństwa, tylko uchwycić ten konkretny moment i odczucia ludzi, którzy przyszli pod Pałac.

Może należało zapytać o ocenę zachowania Rosjan po wypadku. Nie wierzę, że nikt nie doceniał ich współczucia.

To nie jest film wymierzony przeciwko Rosjanom. Zachowanie wielu z nich było wspaniałe. W filmie wypowiada się również dwoje Rosjan, którzy przyszli pod Pałac. Zresztą jedna z tych osób sama mówi o wątpliwościach dotyczących katastrofy.

Jednym z głównych bohaterów pani filmu jest aktor. Nie wyreżyserowała pani jego wypowiedzi?

W filmie wypowiada się ponad 100 osób. Żadnej z nich nie pytałam o zawód, tylko dlaczego przyszły pod Pałac. W tym gronie z pewnością znaleźli się też profesorowie, studenci, kucharze, właściciele firm itp. Dlaczego nie może wypowiedzieć się osoba, która z zawodu jest aktorem? Przychodziłam codziennie pod Pałac i spotykałam tam tego człowieka każdego dnia. Widziałam, że przeżywa tę tragedię. Rozmowa z nim była spontaniczna, szczera i niezainicjowana przeze mnie, mam na to świadków – ekipę filmową. Kiedy dowiedziałam się, że jest aktorem, poważnie zastanawiałam się, czy zamieścić jego wypowiedzi w filmie, bo spodziewałam się, że mogą się pojawić takie zarzuty. Uznałam jednak, że rozmowa z nim jest tak wartościowa, że nie mam prawa tego wycinać.

Jako współautora filmu dobrała sobie pani Jana Pospieszalskiego, dziennikarza niekryjącego się ze swoimi poglądami. Mogła się pani spodziewać, że pojawią się zarzuty, iż pani film ma polityczny podtekst.

To film o ludziach, a nie o polityce. Nikogo z rozmówców nie pytałam o to, na kogo głosował. Jeżeli ludzie sami o tym mówili, celowo pominęłam to w filmie. Pomysł filmu był mój i to ja jestem jego autorką. Janka Pospieszalskiego spotkałam pod Pałacem i zobaczyłam, z jak wielką sympatią odnoszą się tam do niego ludzie. Zupełnie inaczej niż do przedstawicieli większości mediów. Nie można ukrywać, że większość obecnych tam osób miała pretensje pod adresem mediów za to, że wypaczyły obraz Lecha Kaczyńskiego. „Przestańcie kłamać” – to było jedno z najczęściej rzucanych haseł pod adresem dziennikarzy. Również mi się wielokrotnie dostało. Janek bardzo mi pomógł przełamać nieufność rozmówców, jestem mu za to wdzięczna.

Nie żałuje pani dzisiaj, że zrobiła ten film? Chyba nie zależało pani na wywołaniu takich kontrowersji?

Uchwyciłam wyjątkowe chwile.

Taka jest rola dokumentalisty. Nie zgadzam się z opiniami, że film budzi złe emocje, a ludzie, którzy się w nim wypowiadają, są źli i sfrustrowani.

Ci ludzie są piękni, pełni dobrych uczuć, nikogo nie obrażają. A jeśli czasem mówią ostre słowa, wynika to ich z autentycznej troski o kraj.

 

 

Film Ewy Stankiewicz TVP 1 wyemitowała 26 kwietnia. Był to zapis wypowiedzi ludzi zgromadzonych w Warszawie w dniach żałoby. Krytyk filmowy Krzysztof Kłopotowski napisał w „Rz”, że zobaczył w „Solidarnych” „obraz smutku i refleksji”. Natomiast Katarzyna Kolenda-Zaleska z TVN – także w „Rz” – dostrzegła „skandalicznie zakłamaną rzeczywistość”. Dokument zaatakowała „Gazeta Wyborcza”. „Autorzy zrobili film-agitkę propagującą obłędny, spiskowy, jakby tradycyjnie PiS-owski sposób widzenia świata” – stwierdziła Agata Nowakowska. „Wielki prezent dla PiS od telewizji publicznej” – uzupełniała Dominika Wielowieyska. Tomasz Lis zaś w tej samej gazecie stwierdził, że autorzy filmu rzecznikiem ludu uczynili „zgrywającego się do bólu aktora, który nie chce powiedzieć, czy za swe patriotyczne zeznania dostał pieniądze”.

—maty

 

Ewa Stankiewicz jest reżyserem i scenarzystą, autorką reportaży telewizyjnych oraz filmów dokumentalnych. W 2008 roku zrealizowała dla TVN wraz z Anną Ferens „Trzech kumpli”, film rekonstruujący wydarzenia związane ze śmiercią Stanisława Pyjasa

Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO