Zdobędziemy najpierw Stuttgart, a potem Berlin – takie są obecnie polityczne cele ugrupowania Zielonych. Do niedawna – niewyobrażalne. Jeżeli wszystko pójdzie po ich myśli, w przyszłorocznych wyborach premierem Badenii-Wirtembergii (której stolicą jest Stuttgart, gdzie toczy się walka o budowę podziemnego dworca) zostanie Cem Özdemir, jeden z liderów Zielonych.

Byłby nie tylko pierwszym w historii premierem niemieckiego landu z ramienia Zielonych, ale także pierwszym przywódcą landu o tureckich korzeniach. To bardzo prawdopodobne. Co więcej, kandydatka Zielonych Renate Künast staje w przyszłym roku do walki w Ber- linie o fotel burmistrza stolicy. I ma niemałe szanse na sukces. Media już spekulują, że kolejny lider Zielonych Jürgen Trittin może zostać w przyszłości kanclerzem Niemiec, tworząc koalicyjny rząd z SPD i partią Lewicy. Jeszcze kilka miesięcy temu takie opinie uznano by za bzdury. Dzisiaj jest inaczej. Świadczą o tym wyniki badań opinii publicznej. Zieloni mają poparcie 24 proc. wy-borców. Tym samym są drugą po CDU/CSU siłą polityczną w Niemczech. Wyprzedzili nawet o 1 punkt procentowy SPD. Do CDU/CSU brakuje im 7 punktów procentowych. Tymczasem liberalna FDP, partner koalicyjny w rządzie Merkel, przestała się liczyć na scenie politycznej i gdyby wybory odbyły się dzisiaj, mogłaby nie przekroczyć 5-proc. progu wyborczego.

Skąd się bierze niespodziewany wzlot Zielonych? Partii byłych pacyfistów i ekologów. A także demonstrantów z pokolenia ’68, pierwszej powojennej generacji Niemców, którzy zwrócili się przeciwko porządkowi RFN. – Mają charyzmatycznych i elokwentnych przywódców – twierdzi Hajo Funke, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. – Opanowali środek sceny politycznej, korzystając ze słabości ugrupowań chrześcijańskiej demokracji, liberałów i socjaldemokratów – tłumaczy Gert Langguth, biograf Angeli Merkel. – Dla współczesnych wyborców SPD jest zbyt prowincjonalna, CDU/CSU kojarzy się wielu z czasem przeszłym, FDP jest godna pożałowania, a partia Lewicy zbyt proletariacka. Pozostają Zieloni – uważa Franz Walter profesor politologii z Uniwersytetu Göttingen.

Zieloni dzisiaj to już nie rozpolitykowani brodaci faceci w okularach a la John Lennon i dziewczyny w minispódniczkach. Parkują swe land rovery pod sklepami ze zdrową żywnością, chodzą w garniturach, są znakomicie wykształceni, mieszkają w dobrych dzielnicach dużych miast i zapomnieli już o Joschce Fischerze, którego kiedyś podziwiali. Także za to, że sypiał z terrorystką, a w parlamencie Hesji wygłosił słynne zdanie pod adresem przewodniczącego: „Za przeproszeniem, jest pan dupkiem”. Mają świadomość, że od chwili, gdy po raz pierwszy zasiedli w Bundestagu w 1983 roku, zdołali dość gruntownie zmienić Niemcy. To oni wymusili decyzję o stopniowej likwidacji elektrowni atomowych. To dzięki nim zliberalizowane zostały ustawy o cudzoziemcach, oni wprowadzili też małżeństwa homoseksualne i rozbudzili świadomość ekologiczną Niemców. – Ich koncepcja „Green New Deal” zakładająca ekologiczną przemianę kapitalizmu oraz przebudowę społeczeństwa postindustrialnego spotyka się z szeroką akceptacją – argumentuje Langguth. Przy tym Zieloni w przeciwieństwie do innych partii nie krzyczą głośno o konieczności dalszych reform, konsolidacji budżetu czy innych sprawach, o których pełno w gazetach. „Postępują jak prawdziwi konserwatyści przywiązani do swych zasad” – pisał „Der Spiegel”. To się w Niemczech podoba, chociaż klasyczny konserwatyzm społeczny jest w odwrocie.