Fedyszak-Radziejowska: PiS nie ma się czego wstydzić

Najpoważniejszym błędem Kaczyńskiego była jego wypowiedź o ładnych buziach. Żadna kobieta nie daruje podkreślania jej urody po to, by zakwestionować intelekt – twierdzi socjolog Barbara Fedyszak-Radziejowska w rozmowie z Piotrem Gursztynem

Publikacja: 25.11.2010 20:57

Barbara Fedyszak-Radziejowska

Barbara Fedyszak-Radziejowska

Foto: Fotorzepa, Mateusz Dąbrowski Mateusz Dąbrowski

[b] „Demokracja została uratowana” – to pani komentarz na temat wyniku wyborów samorządowych. [/b]

[b]Barbara Fedyszak-Radziejowska:[/b] Uratowana, ponieważ intensywne i systematyczne dyskredytowanie partii opozycyjnej, jej liderów i elektoratu nie przyniosło zapowiadanego przedwyborczymi sondażami rezultatu, czyli miażdżącego zwycięstwa PO. Proces ograniczania znaczenia opozycji został, jak sądzę i jak mam nadzieję, zatrzymany. Mowa oczywiście o PiS. Dominująca w przestrzeni publicznej atmosfera, czy, jak wolą piarowcy, narracja sprawia, że osoby popierające Platformę mają tylko z tego powodu lepsze samopoczucie – uważają się za młodsze, lepiej wykształcone, bardziej światłe, przynależące do lepszej części Polski niż wyborcy PiS. Byłoby to zabawne, gdyby nie było zarazem tak szkodliwe dla demokracji.

Demokracja wymaga równorzędnego prawa do posiadania poglądów, własnej reprezentacji politycznej etc. Kierowanie do części wyborców sygnału: wstydźcie się, jak możecie popierać taką (!) opozycję, to socjotechniczny zabieg, w wyniku którego zawstydzony wyborca powinien przerzucić swój głos na... PO. Dodam, że PiS ma wiarygodne, solidarnościowe korzenie, dorobek, kilka świetnych diagnoz politycznych i dwa lata bardzo dobrych rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego oraz trzy lata znakomitej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Nie ma się czego wstydzić.

[wyimek]Z PiS wygrali dziennikarze, którzy przekazywali inny wizerunek partii. Przebił się głównie konflikt z „lightowcami” [/wyimek]

Marginalizowanie opozycji prowadzi do demokracji w rosyjskiej wersji – jest tylko jedna licząca się partia. Tam – Jedna Rosja, u nas na Jedną Polskę nigdy nie zgodzi się „Gazeta Wyborcza”, ale Platforma Obywatelska brzmi świetnie, wyraża obywatelskość, nie naród, i kojarzy się z Europą. Mamy, podobnie jak Rosjanie, wysportowanego premiera. Nasz uprawia piłkę, tamten judo. Obaj lubią pokazywać swoje sportowe umiejętności...

[b] Putin już nie, odkąd japońska dziewczynka rzuciła go na matę. [/b]

Aż tak dokładnie tego nie śledziłam. Oczywiście w Rosji istnieją partie opozycyjne, choć nie mają żadnych szans na zdobycie władzy. I wszyscy to wiedzą. Ta szczególna nonszalancja Platformy w dyskredytowaniu opozycji pisowskiej nie jest, moim zdaniem, wyrazem osobowości jej polityków, tylko świadomie prowadzoną grą o władzę. Jeśli rządzący polityk mówi o opozycji, że wyginie jak dinozaury, lub że nie ma z kim przegrać, (bo opozycja jest aż tak słaba) to jego słowa robią duże wrażenie na wyborcy – przecież gdyby PiS nie był tak beznadziejny, to politycy PO nie pozwalaliby sobie na takie uwagi. A jeśli jest tak, że PiS nie jest beznadziejny, a mimo to politycy PO wmawiają wyborcom taką wersję sytuacji? Jeśli po wyjeździe dwojga opozycyjnych polityków do USA rzecznik rządu nazywa to zdradą, to znaczy, że albo nie ma kwalifikacji do tej funkcji (w demokracji), albo wręcz odwrotnie, ma – tyle że do funkcji rzecznika w niedemokratycznym państwie. Jak swojego czasu Jerzy Urban.

Pomijam, że Jerzy Miller właśnie kieruje pytania dotyczące katastrofy smoleńskiej do tych samych Amerykanów. Także porównanie komisji hazardowej z rywinowską pokazuje dystans, który dzisiaj dzieli nas od demokratycznych reguł gry. Tomasz Nałęcz jeszcze liczył się z jej regułami, Mirosław Sekuła już nie. Demokracja dobrze funkcjonuje, gdy partia rządząca ma absolutną pewność, że prędzej czy później straci władzę na rzecz opozycji, i to bez „kryterium ulicznego”. Tylko wtedy rządzi najlepiej, jak potrafi, w obawie, że jej następcy ujawnią wszystkie błędy i zaniechania.

[b] Wymienione przez panią nadużycia czy pełne pychy wypowiedzi mogą być tylko ekscesami. Wprawdzie licznymi, ale nie świadczącymi o jakimś systemowym problemie. [/b]

Mam zbyt wiele lat, by tak infantylnie patrzeć na świat. Socjolog ma obowiązek analizować zjawiska i mechanizmy łącznie, gdy widzi wiele drzew, powinien dostrzegać las albo przynajmniej zagajnik.

[b]I jest tu wspólny mianownik? [/b]

Dostrzegam działania, które Polakom narzucają asymetrię w postrzeganiu sceny politycznej. Partie są dzielone wedle dziecinnego kryterium lepsza – gorsza, a nie wedle merytorycznych różnic w proponowanych porządkach wartości, celach i programach rozwiązywania problemów. Jestem z pokolenia, które o demokracji nie mówi językiem cynicznym, pełnym żałosnego w gruncie rzeczy podziwu dla socjotechnicznych sztuczek i PR. Wiem, że system demokratyczny nie spływa z nieba i samoistnie nie zaczyna świetnie funkcjonować. To przede wszystkim stan świadomości obywateli, którym na kontrolowaniu elit władzy zależy i którzy są zdolni do korzystanie z demokracji po to, by wymieniać, (lub nie) swoje elity z ważnych powodów, a nie dlatego, że lepiej w telewizji wyglądają wysocy niż niscy.

Demokracja to stała gra toczona między elitą a demosem. Elita ma naturalną, ogromną przewagę nad demosem, ma zdecydowanie większy dostęp do władzy, decyzji, dochodów, własności, prestiżu, do kształtowania opinii publicznej. Demos jest tym, który może tylko wybierać, oceniać, powoływać i odwoływać. Ale, aby merytorycznie decydować, musi wiedzieć i rozumieć. A informacje docierają doń od dziennikarzy, niekoniecznie niezależnych. I tu proszę wybaczyć – oczywiście bywają niezależni dziennikarze, ale media to także biznes, często wielkie koncerny. A biznes ma swoje, także polityczne interesy. Dla wielkich koncernów medialnych jest wygodniej, gdy możliwie długo rządzi jedna elita, np. 30 lat, bo to obniża ryzyko czy koszty własne prowadzenia firmy. Jeśli jest jedna władza i zmarginalizowana opozycja, to bez żadnego ryzyka można ograniczyć się do jednej narracji i zespołu licznych dziennikarzy piszących na różne sposoby dokładnie to samo. Nie ma problemów z krytykowaniem władzy, bo i po co, nie ma potrzeby merytorycznej analizy, bo i tak zrobią, co zechcą. To dla elit dziennikarskich wielka wygoda i spokojne pieniądze. A opozycja, konkurencyjne elity, różne stanowiska, traktowane równorzędnie – to masa niepotrzebnych kłopotów i problemów. I jakie ryzyko, bo nie wiadomo, kto ma rację i kto wygra...

Pamiętam dość symboliczne wydarzenia. Po 2005 roku, gdy demos wybrał PiS, pani Odorowicz z PISF rozpisała konkurs na scenariusze filmów o powstaniu warszawskim. Na Uniwersytecie Warszawskim, na spotkaniu ze studentami Andrzej Wajda autentycznie i szczerze zadał pytanie, po co następny film o powstaniu. Bo przecież takie filmy już są. To piękna i szczera wypowiedź przedstawiciela establishmentu. Wybitni przedstawiciele polskiej elity nie widzą najwyraźniej potrzeby powstawania innych, może nawet polemicznych czy lepszych filmów na temat, który już najświatlejsza ze światłych elit utrwaliła na swój sposób. Konkurencyjność – bardzo proszę, między hydraulikami, remontującymi łazienki, ale między twórcami, naukowcami, ekonomistami, dziennikarzami? Cóż to za pomysły...

Elity, które nie godzą się na wymianę, na otwarty dostęp nowych ludzi drożnymi kanałami awansu społecznego, które ściśle ten dostęp kontrolują, np. wymagając określonych poglądów na sztukę, naukę czy politykę, zmieniają się w establishment, czyli zaskorupiałe i zachwycone sobą towarzystwo wzajemnej adoracji. Dotyczy to także biznesu. Profesor Staniszkis, i nie tylko ona, pisała o „politycznym kapitalizmie” o pozarynkowych i pozamerytorycznych źródłach biznesowych karier. I tak to jest, że do dzisiaj jedne firmy mają poważne kłopoty, na przykład z urzędem skarbowym, i padają, jak firma Romana Kluski, inne przeżywają dramaty, jak Olewnikowie, a inne bez problemów z konkurencją czy urzędem skarbowym mają się świetnie.

[b]Powiedziała pani o nadziei dla demokracji, mówiąc o relatywnym sukcesie PiS. Czy dobra pozycja PSL i SLD również wpisuje się w pani diagnozę? [/b]

Tak, chociaż bardziej tę opinię potwierdza sukces PSL niż SLD, bo to elektorat wiejski bywa marginalizowany. No i druga kwestia, Polakom udało się wmówić, że wybory samorządowe nie są polityczne i partyjne. Te słowa działają jak inwektywy, co potwierdza moją tezę o słabości naszej demokracji, bo jak praktykować demokrację bez polityki i bez partii politycznych.

[b]Można. „Z dala od polityki”. [/b]

To hasło rządzącej partii jest najlepszym przykładem słabości demokracji. Jeśli robiąc takie sztuczki, można wygrywać wybory, to z demokracją i z demosem nie jest najlepiej. Ukryty komunikat, że polityka jest brzydka, wciąż działa, jak w PRL.

[b]Ukryty, ale nośny. [/b]

To odpowiedź na inne pańskie pytanie. To bardzo poważna przesłanka za tezą, że rządzący Polską ciągle próbują odwoływać się do resentymentów peerelowskich; że polityczność jest zła, a partie polityczne kompromitują swoich członków. Jak w PRL, powinna funkcjonować tylko jedna narracja, jedna elita i jedna „światła” partia. Polski establishment najwyraźniej tęskni za brakiem kontroli.

[b]I weryfikacji? [/b]

Tak. Ale przede wszystkim za brakiem rywalizacji. A rywalizacja i polemika, w której każda strona ciężko pracuje na wygraną, jest okazją dla demosu, aby właściwie wybrać. Polski establishment im bardziej kocha Okrągły Stół, tym silniej jest przywiązany do swojego monopolu. Poprawna politycznie ocena Okrągłego Stołu to przepustka do establishmentu. Obowiązuje taki zestaw poglądów; fundament założycielski III RP, błogosławiony kompromis, polski wkład do historii świata. Zwolennicy tej definicji, np. Waldemar Kuczyński, piszą o III RP tak, jak inni swojego czasu o PRL. Mamy dzisiaj ustrój (lub system), którego trzeba bronić przed wrogami. W III RP, zdaniem Kuczyńskiego, wrogiem ustroju jest PiS.

[b]Jako partia – według niego – antysystemowa. [/b]

U podstaw takiego myślenia jak Kuczyńskiego jest kult Okrągłego Stołu – kamienia węgielnego ustroju (jak PKWN dla PRL). Ta „okrągłostołowa” narracja zderzyła się już w 1989 roku z demosem, który 4 czerwca poszedł do wyborów i wywrócił Okrągły Stół. Był aktywny (frekwencja 62 proc.) w pierwszej turze, kiedy można było realnie wybierać. W ustawionej drugiej turze frekwencja spadła do 25 procent. W 1946 i 1947 demos także odrzucił projekt PKWN. Tylko wtedy sfałszowano wybory.

Demos chce demokracji, bo jest podzielony w swoich interesach i poglądach. Polacy różnią się w ocenie Okrągłego Stołu, IPN, relacji z Rosją, podatków i emerytur itd. A polskie elity, które nie lubią rywalizacji i konkurencji, chcą stworzyć system, w którym nie trzeba liczyć się z tymi elitami, którzy próbują myśleć inaczej. Demokracja będzie w III RP dobrze funkcjonować, gdy co najmniej dwa konkurujące ze sobą establishmenty zbudują swoje zaplecze. Tak jak w USA, gdzie dziennikarze nie tracą pracy po zwycięstwie demokratów czy republikanów.

[b]Wróćmy do pytania o wynik pozostałych partii. [/b]

Bardzo ciekawy jest wynik PSL. To największa niespodzianka...

[b]Wygląda na to, że ludowcy odwojowali część swojego elektoratu, który przez jakiś czas wolał głosować na PiS. [/b]

To może znaczyć, że dla PiS mniejsze znaczenie ma problem tzw. PiS-owskich liberałów niż odbiór PiS przez rolniczo-wiejski elektorat. Dla PiS, jako partii inteligenckiej (bo wbrew dyskredytacyjnym kampaniom to jest taka partia), podstawowe znaczenie ma realne, autentyczne otwarcie na Polskę tradycyjną, ludową, wiejską. Tę Polskę, która ma w sobie ducha republikańskiego na codzień, bo przecież „chłop na zagrodzie, równy wojewodzie”. Który nawet jeśli jest biedny, ma swoiste poczucie wolności, które daje mu posiadanie choćby skrawka ziemi. Być może PiS stracił trochę poparcia nie tyle przez radykalizm związany ze śledztwem smoleńskim, ile przez zdominowanie kampanii przez „lightowców”. Media skąpo relacjonowały wyborcze spotkania Jarosława Kaczyńskiego, ale wygląda na to, że on na nich mówił nie o śledztwie, a o trwałym, zrównoważonym rozwoju.

[b]Ale to się nie przebiło. [/b]

Bo z PiS wygrali dziennikarze, którzy przekazywali inny wizerunek partii. Przebił się głównie konflikt z „lightowcami”.

[b]I to ci PiS-owscy „lightowcy” – tak jak mówił Kaczyński – są winni słabemu wynikowi partii? [/b]

Niezupełnie, dziennikarze kochają uproszczenia. Narracja medialna mogła skłonić część wyborców do poparcia PSL, bo w PiS, jak donosiły media, inne sprawy były ważniejsze niż ich. Debatę zdominowały treści mało istotne dla tego elektoratu. Przy tym ciekawe jest to, że sondaż OBOP (exit poll) pokazał tym razem lepsze niż w rzeczywistości wyniki i PO, i PiS. To znaczy, że tym razem ludzie wstydzili się przyznać do głosowania na PSL.

[b]Jak zwykle. [/b]

Ale czego dowodem jest to, że zawsze są partie, do których respondenci wstydzą się przyznać? I zawsze są to ugrupowania bliższe wsi. Najwyraźniej jest taki przekaz, który skutecznie marginalizuje i dyskredytuje tę część Polski. Najwyższy czas przestać obwiniać za to agencje sondażowe. Czas zadać pytanie o kształt debaty publicznej, bo to w niej tkwi przyczyna tego zjawiska. Nie jest siłą polskiej demokracji to, że ludzie boją się powiedzieć, na kogo chcą głosować.

[b]Wspomniała pani o politykach, którzy odeszli z PiS. Kto miał rację w sporze między nimi a kierownictwem partii? [/b]

Politycy tworzący dzisiaj PiS działają od 1989 roku w bardzo trudnych warunkach. Przeciw sobie mają coś więcej niż tylko jedną czy drugą partię. To cały mechanizm polityczny, o którym wcześniej mówiłam.

[b]Z czym może walczyć dobrze lub źle. I o to był tam spór. [/b]

Najważniejsze dokonania Jarosława Kaczyńskiego związane są z budowaniem i wzmacnianiem polskiego państwa i demokracji. Dzisiaj jest liderem formacji, która najbardziej przeszkadza establishmentowi. On i jego otoczenie mają za sobą 20 lat zdarzeń życiowych i politycznych, które musiały nauczyć ich nieufności. Mieli do tego mocne postawy. Dlatego rozumiem problemy PiS z przyjmowaniem nowych ludzi i środowisk z niepokojem, czy na tych „nowych” można polegać. Ci, którzy wybierają się do PiS, też muszą o tym pamiętać. A „lightowcy” – tak jak słyszę ich występy na festiwalu medialnym – zrobili bardzo wiele, żeby stworzyć wrażenie, że nie można im zaufać. Mówię o tym z bólem, bo miałam okazję ich poznać. Szczególnie muzealników i grupę filozofów, których śp. Lech Kaczyński nazywał mądralami, czego oni zresztą nie lubili. Joanna Kluzik-Rostkowska pierwszy raz zaskoczyła mnie wtedy, gdy nie chciała zostać wiceprezesem partii, a potem narzekała, że nie może wpływać na jej politykę. To mało logiczne. A w momencie, gdy odmówiła kandydowania w wyborach na prezydenta Warszawy, zadałam sobie pytanie, czy czasem ta odmowa nie jest spowodowana tym, że nie chce wchodzić w konflikt z Hanną Gronkiewicz-Waltz, do której chyba jest jej blisko. Nie znam innego poważnego powodu, aby nie przyjmować tak atrakcyjnej propozycji. Dlatego późniejsze wypowiedzi nazywam już tylko festiwalem medialnym...

[b]Ale co to znaczy festiwal? Kilka wypowiedzi Kluzik-Rostkowskiej? A Elżbieta Jakubiak w ogóle nie występowała. [/b]

Chce mnie pan przekonać, że w ostatnich tygodniach przed wyborami były w mediach nieobecne? Strata czasu. Nie wierzę także, aby Markowi Migalskiemu czy Pawłowi Poncyljuszowi – długo tu wymieniać – nie przyszło do głowy, że ich medialna popularność ma pewien związek z wyborami samorządowymi i potrzebą upowszechniania wiarygodnych (!), a zarazem krytycznych opinii o PiS.

Dodam, że najpoważniejszym błędem Kaczyńskiego była jego wypowiedź o ładnych buziach. Żadna kobieta nie daruje podkreślania jej urody po to, by zakwestionować intelekt. Ale prezes z całą pewnością miał rację, wracając do kwestii tragedii smoleńskiej po kampanii prezydenckiej. Było to mniej racjonalne w czasie kampanii, bo wtedy nie wiedzieliśmy, że śledztwo jest aż tak źle prowadzone.

[b]Nie uważa pani tego za konflikt pokoleniowy? [/b]

Nie. Ten konflikt wydaje się infantylny, ale to nie jest kwestia wieku, choć rzeczywiście jedni są młodsi, a drudzy starsi. Czy usłyszał pan, poza ogólnikami o metodzie, coś merytorycznego z ust tych młodszych? Jedynie Paweł Kowal ma przemyślaną i jednolitą wizję polityki wschodniej i zdaje się być najbardziej racjonalny na tym festiwalu. Ale nie powiedział przecież wyraźnie i jasno, że swoich politycznych, konkretnych idei nie może realizować w PiS.

[b]Kluzik-Rostkowska ma wizję polityki społecznej, Poncyljusz gospodarki itd. [/b]

A kto z nich powiedział, że nie może tego realizować w PiS? Kto podał konkretne pomysły czy rozwiązania, które im zablokowano? Sami zdefiniowali swoją sytuację tak, że nazywam ją festiwalową.

Pozwoliłam sobie opublikować list, który jest polemiką z manifestem Marka Cichockiego. Zapytałam, czy chodzi rzeczywiście o odwagę, czy o marketing polityczny. Moje solidarnościowe pokolenie nie szanuje polityki sprowadzonej do PR i marketingu. Cichocki pisze w swoim tekście: „jesteśmy spadkobiercami Lecha Kaczyńskiego”, i zarazem zbudujemy nowe na „dymiących zgliszczach post-»Solidarności«”. Śp. Lech Kaczyński był najbardziej solidarnościowym prezydentem III RP. Nie ma takiej możliwości, by poparł ludzi budujących nowe na „dymiących zgliszczach post-»Solidarności«”. Cichocki i jego przyjaciele są zbyt mądrzy, by nie dostrzegać tej sprzeczności.

[i]Barbara Fedyszak-Radziejowska jest socjologiem i etnografem. Pracuje w PAN. Jest przewodniczącą Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej[/i]

Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO