Przeciwnicy pomysłu radnego PO sprowadzili posłankę PO, która miała im pomóc. Jednak właśnie przez to spotkanie wywiązała się kłótnia. Taraszkiewicz powiedział „GW”:
Nie wiedziałem, że takie spotkanie ma się odbyć. Kiedy wyszedłem przed dom, zaczęła się na mnie wydzierać, że jestem przykładem arogancji władzy, bo powinienem zrobić wszystko, by moi sąsiedzi mogli się dostać do burmistrza. Nie przyjmowała żadnych tłumaczeń, po czym użyła w dyskusji absolutnie niestosownych argumentów. Uderzyła w mojego teścia, twierdząc, że mam wysokie koneksje na Zamku Królewskim [chodzi o prof. Andrzeja Rottermunda], a w końcu krzyczała na cały głos, że nie powinienem zamykać się przed ludźmi w swojej rezydencji z kochanką. Groziła, że sprowadzi nadzór budowlany, a burmistrz pójdzie na dywanik do prezydent miasta. Ludziom oznajmiła: "Niech państwo nie myślą, że ja to robię, bo jest kampania wyborcza".
Jak potem się okazało - rezydencja, o której mówiła Fabisiak, to pół domu, a kochanka to... żona radnego.
Posłanka Joanna Fabisiak twierdzi:
Dostawałam błagania ze strony tych ludzi, żeby przyjechać, więc przyjechałam. 40 podpisów przeciw, skargi, że nic nie można załatwić, bo ten radny jest ustosunkowany. W takich rozmowach padają różne rzeczy. Wymyślił sobie te kochanki. Wstydzę się za niego, bo u nas w Platformie mamy ludziom służyć, a nie mądrzyć się.