Cezary Gmyz w rozmowie z serwisem wpolityce.pl zauważa, że ze stenogramów sporządzonych przez Instytut Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna w Krakowie wynika jeszcze jeden wniosek:
Prawie do ostatnich sekund lotu w kabinie panował wzorowy porządek. Zasada sterylnego kokpitu była w pełni respektowana, a piloci w pełni skupieni na zadaniu, jakim było nie lądowanie, ale ocena sytuacji poprzez wykonanie próbnego podejścia. Jeśli porównamy to ze stenogramami z wieży kontrolnej, na której panuje chaos co najmniej od chwili, gdy o mało na płycie lotniska nie roztrzaskał się rosyjski Ił, to kokpit tupolewa była oazą profesjonalnego spokoju.
I pomimo tej ekspertyzy:
Miller dalej brnie w te kłamstwa w wywiadach dla "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka". Niestety, jest to autoryzowane przez premiera.
Nie waham się stwierdzić, że Miller stojący na czele komisji badającej ten wypadek był sędzią we własnej sprawie. To on bowiem nadzorował Biuro Ochrony Rządu, które nie było w stanie zapewnić bezpieczeństwa głowie państwa. Do tego stopnia, że oficerowie BOR, którzy mieli sprawdzić lotnisko pod względem bezpieczeństwa premiera i prezydenta, zostali odprawieni z kwitkiem przez ciecia.