Coś pękło, coś się zmieniło. Wywiadu Pani Szmajdzińskiej i jej gorzkich słów wobec kompromitacji i zakłamania smoleńskich śledztw już nie da się zepchnąć na margines, wydrwić, ani ośmieszyć. Nie da się z nich zrobić ani oszołomstwa, ani "politycznej gry trumnami". Teraz już oskarża nie Macierewicz, nie jakiś "zaczadzony rusofobią" inny polityk PiS-u. To mówi Pani Szmajdzińska, smoleńska wdowa po polityku lewicy, dziś sama będąca lewicową posłanką, a przecież polskiej lewicy spod znaku SLD ani rusofobii, ani tuskofobii w żaden sposób przypisać się nie da.
Wojciechowski podkreśla, że rozpadają się wcześniejsze teorie:
Kłamstwo smoleńskie, które jeszcze niedawno było w nieustannym ataku i śmiało się prawdzie w twarz, dziś zaczyna uciekać na coraz krótszych nogach. Jak domek z kart rozpadają się główne bastiony tego kłamstwa, w tym ten największy - to oszczercze i dla pamięci ofiary wręcz zbrodnicze oskarżenie - o naciskach na załogę pijanego generała Błasika. Oszczercy rozpoznali jego głos - ale kto konkretnie rozpoznał i po czym - tajemnica! I jeszcze brną w bzdury, choć coraz bardziej cicho i niewyraźnie, że w kokpicie byli wszyscy, tylko pilota w nim nie było.
Upada "kłamstwo brzozowe", już się sypią z niego wióry. Ekspertyzie prof. Biniendy i doktora Nowaczyka nie zostało przeciwstawione nic. Nic! Nie ma żadnej kontrekspertyzy. (...) Miało nie być żadnej winy BOR-u, a tymczasem, zarówno ze śledztwa prokuratury jak i z wstępnych ustaleń kontroli NIK (prowadzonej z mojej inspiracji) wynika, że w miejscu, gdzie ginął polski prezydent BOR-u nie było.
Kłamstwo smoleńskie ucieka na coraz krótszych nogach i potyka się o własne błędy. Ale prawda je dogoni. Może nawet dogoni je prawda i sprawiedliwość.