Żołnierze Wyklęci i bezpieka - Płużański

W kierownictwie bezpieki to już nie były prymitywne bestie, ale bestie inteligentne. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robią – podkreśla historyk i publicysta Tadeusz M. Płużański w rozmowie z Michałem Płocińskim

Publikacja: 01.03.2012 20:53

Żołnierze Wyklęci i bezpieka - Płużański

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz rg Rafał Guz

W czwartek obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Komuniści nazywali ich „zaplutymi karłami reakcji". Kiedy zaczęli tak ich określać?

Jeszcze w czasie wojny i odnosiło się to głównie do żołnierzy Armii Krajowej. Armia Czerwona i NKWD już podczas tzw. wyzwalania Polski nakręcały spiralę nienawiści do całego polskiego podziemia, siejąc właśnie taką propagandę. Wróg był dla nich niewątpliwie groźny – bo to nie była tylko AK, ale całe Polskie Państwo Podziemne, które za nią stało i które zachowało ciągłość naszej państwowości. Było też przygotowane do przejęcia władzy w kraju. Dlatego już w 1944 roku „sojusznik naszych sojuszników" przystąpił do generalnej rozprawy z legalną polską władzą i wojskiem.



Jak Sowieci rozmontowali państwo podziemne?

Tuż po wojnie stworzyli machinę, która począwszy od milicjantów, przez prostych ubeków, prokuratorów, sędziów na aparatczykach wysokiego szczebla kończąc, tworzyła iluzję legalnej władzy. Celem Sowietów i ich polskich kolaborantów było całkowite wyeliminowanie państwa polskiego i jego reprezentantów. I to nie tylko w sensie formalnym, bo Sowieci wiedzieli przecież, że to oni będą u nas rządzić, ale nie życzyli sobie żadnej konkurencji. Do tego polskie podziemie dysponowało wciąż potężną armią. Kontynuacją Armii Krajowej było zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, które skupiało ok. 100 tys. żołnierzy. Szacuje się, że cała druga konspiracja niepodległościowa liczyła od 200 tys. do 300 tys. ludzi. Dlatego to, co się działo po wojnie, słusznie nazywa się powstaniem antykomunistycznym. Nawiązywało ono do naszych tradycji insurekcyjnych, a nawet zasięgiem terytorialnym przypominało powstanie styczniowe.



Kolejne przegrane powstanie...

Tak. Ale znacznie opóźniło sowietyzację Polski. Bo jaki właściwie wybór miała władza sowiecka? Najpierw musiała się uporać z podziemiem zbrojnym. Żołnierze wyklęci opóźnili kolektywizację wsi, ponieważ Polacy w terenie zdecydowanie wspierali niepodległościową partyzantkę. Widać ludzie nie dali się nabrać na komunistyczną propagandę i dobrze wiedzieli, kto tak naprawdę jest wrogiem Polski. Komuniści dali się dobrze poznać szczególnie na Kresach, bo tam sowiecka okupacja trwała już od 1939 r. i mieszkańcy widzieli, że Rosjanie to nie żadni wyzwoliciele, tylko najzwyklejsi okupanci i mordercy. Powstanie antykomunistyczne opóźniło także walkę z Kościołem. Sowieci nie mogli sobie też pozwolić na całkowite sfałszowanie referendum i wyborów. I tak je sfałszowali, ale trwający opór wymuszał na nich ustępstwa.



Czy opór od początku był skazany na porażkę?

Wielu powstańców czekało na III wojnę światową, jednak – z dzisiejszej perspektywy – widzimy, że to były mrzonki. Alianci nas niewątpliwie zdradzili, nie tylko w Jałcie, ale już w Teheranie. Dziwić więc powinno, że do dziś środowiska lewicowe określają tę walkę jako wojnę domową, bo to jest zakłamywanie rzeczywistości. Wojna domowa zakłada pewną równowagę sił. A w powojennej Polsce mieliśmy UB, KBW czy Informację Wojskową inspirowane i wspierane przez potężną Moskwę, jej Armię Czerwoną, NKWD i Smiersz, czyli radziecki kontrwywiad. To była nierówna walka polskich patriotów z wrogiem zewnętrznym. Doprawdy trudno założyć, że celem Sowietów było dobro Polski i utrzymanie polskości, tylko w trochę innej formie.

Skąd ludzie walczący z polskim podziemiem się brali?

Jeśli chodzi o aparat śledczy, to tworzyły go osoby dosyć prymitywne, które dorwały się do władzy w ramach awansu społecznego. Jeżeli ktoś przywdziewał mundur Wojska Polskiego, to stawał się kimś. Wydawało im się więc, że są panami życia i śmierci. Nawet jak stanął np. przed generałem Fieldorfem, to choć był niższy stopniem, czuł, że ma nad nim władzę. Ale tym śledczym tylko się wydawało, że rządzą (choć nie wolno mówić, że byli tylko pionkami, bo to by zdejmowało z nich odpowiedzialność). Robili swoje, czyli głównie torturowali więźniów, i byli nieodzownym elementem całej machiny zbrodni.

Kto tworzył kierownictwo bezpieki?

To już nie były prymitywne bestie, ale bestie inteligentne. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robią. Świadomie walczyli z Polską i z polskością, a nie z jakimiś tam „wrogami ludu". Sędziowie i prokuratorzy też byli ludźmi na poziomie. Wielu z nich to absolwenci przedwojennych uczelni. II Rzeczpospolita wyhodowała więc sobie zdrajców, którzy potem Polskę zabijali. Choć niektórzy sędziowie rzeczywiście nie mieli żadnego wykształcenia – byli po przyśpieszonych kursach, głównie ideologicznych, i po prostu robili kariery. Z małymi wyjątkami wszyscy byli też czystymi koniunkturalistami.

Działali dla własnych interesów? A może wierzyli, że władza moskiewska będzie lepsza?

Zdawali sobie sprawę z nieuchronności tej władzy. Wiedzieli, że wielki brat jest bardzo silny, a do tego to jedyny prawdziwy zwycięzca wojny, więc przewidywali, że zaangażowanie się w ten zbrodniczy system przyniesie im osobiste korzyści. To nie było tak, że oni namiętnie studiowali marksizm i leninizm. Poszli z silniejszym, z tym, który im gwarantował bycie u władzy.

A byli lepsi i gorsi stalinowcy?

Tak bym nie powiedział. Ja mam do nich wszystkich jednoznaczny stosunek. Wbrew powszechnemu dość trendowi, który relatywizuje winę i próbuje zrozumieć motywy zbrodni, wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób służyli temu zbrodniczemu systemowi, są godni największego potępienia. Stąd swoją książkę o nich zatytułowałem „Bestie". Nieważne, czy to był „oficer" śledczy, strażnik więzienny, czy – co wzbudza dziś największe opory właśnie z powodów środowiskowych – sędzia lub prokurator. Ci ostatni byli mordercami zza biurka.

Ale przecież taka na przykład prokurator Helena Wolińska tylko wydała nakaz tymczasowego aresztowania generała Fieldorfa...

Typowy argument dzisiejszych popleczników tych zbrodniarzy. Ona była w pełni świadoma tego, co się stanie ze wszystkimi, których kazała „tylko" aresztować. Po tymczasowym aresztowaniu dostawała telefon z MBP, czy to od obersadysty Różańskiego, czy od Józefa Czaplickiego, zwanego Akowerem, gdyż był wyjątkowo „wrażliwy" na punkcie akowców. Oni mówili Wolińskiej, że taki Fieldorf nie przyznaje się do niczego w śledztwie i spodziewają się przedłużenia tymczasowego aresztowania. I Wolińska, która też nienawidziła akowców, to podpisywała. Ale to nie był tylko podpis, te „prawne" działania były tak samo zbrodnicze jak bezpośrednie znęcanie się nad aresztowanymi.

Czyli jakie pozory legalizmu zachowywano. Dlaczego?

Zwykły totalitarny system zbrodni. Komunistom zależało na pokazaniu, że sowiecki system ma własne – oczywiście najlepsze pod słońcem – prawo i jest ono przestrzegane. Dlatego urządzano procesy pokazowe, żeby stworzyć wrażenie, że groźni przestępcy – nim się ich rozstrzela – mają praworządny proces. Przewód sądowy z sędziami, oskarżycielami, obrońcami i nawet możliwością odwołania potem do Bieruta to była istna tragifarsa. Wyroki zapadały nie w sądzie, tylko na szczeblach partyjnych lub w kierownictwie bezpieki.

Pański ojciec, Tadeusz Ludwik Płużański, został skazany w takim pokazowym procesie grupy rotmistrza Witolda Pileckiego. Karę śmierci zamieniono mu potem na dożywocie. Jak wspominał ten proces?

Grupa rotmistrza Pileckiego to nie była grupa zbrojna, tylko wywiadowcza – przekazywała informacje o skali sowietyzacji Polski generałowi Andersowi. Jednak dla komunistów to nie miało znaczenia, bo wszystkich żołnierzy wyklętych wrzucano do jednego kotła jako szpiegów, zdrajców, bandytów i morderców. Po dwóch latach działalności tej grupy doszło do wpadki, i to typowej, jeśli chodzi o „drugą konspirację", czyli zostali zakapowani. Potem ojciec trafił na Rakowiecką, gdzie usłyszał od Różańskiego, że „ma u niego dwa wyroki śmierci". Szef Departamentu Śledczego MBP tym samym  powiedział, że to on wydaje wyroki. I rzeczywiście, w sądzie ojciec usłyszał, że jest skazany na podwójną karę śmierci: za szpiegostwo i „próbę zamachu na czołowe osobistości MPB", choć ten drugi zarzut był spreparowany, bo grupa rotmistrza Pileckiego nie miała nawet broni. Tak wyglądała ta udawana praworządność...

Dziś o systemie nazistowskim mówimy „straszny i zły", a system komunistyczny jest raczej przemilczany. Dlaczego?

Rzeczywiście, w Europie mówi się, że ten system był trochę inny, ale mieści się w kanonie pewnej normalności. I tu jest pułapka. Niemieccy naziści stworzyli machinę fizycznej eliminacji wroga, za to komuniści byli dużo bardziej wyrafinowani. Próbowali nie tylko pozbyć się przeciwników, ale „ulepić" człowieka sowieckiego. Chcieli, by ludzie przechodzili na ich stronę. Prawie wszyscy najważniejsi dowódcy konspiracji niepodległościowej dostali od Sowietów propozycję współpracy. Gdy odmawiali, kończyli w wiadomy sposób, bo byli niezłomni, a przez to niebezpieczni. Ale oba totalitarne systemy mają też podobieństwa. Komuniści i naziści mordowali przede wszystkim inteligencję, przywódców państwa, kadrę dowódczą. Tylko że cwanym Sowietom udało się oszukać Zachód, że za żelazną kurtyną nie dzieje się nic złego. Ta iluzja trwa do dziś. Szczególnie podatny grunt znajduje wśród lewicowo-liberalnych salonów, które dominują w Europie.

Czy wszyscy oprawcy zostali ukarani?

Aby pokazać, że państwo rozliczyło się ze złem komunizmu, skazano kilku – kilkunastu „oficerów" śledczych, z czego najgłośniejsza była sprawa Adama Humera. Ale już żaden sędzia czy prokurator – morderca sądowy - nie został rozliczony, a z wysokimi resortowymi emeryturami żyją na pewno lepiej niż ich ofiary.

Dlaczego?

Cały czas są środowiskowo powiązani z systemem. I choć od dawna już nie orzekają, mają „godnych" następców. Wpływy te są przekazywane też  w sposób bezpośredni, z ojca na syna. Wymiar sprawiedliwości III RP nie został zweryfikowany. Jeżeli dalej w sądach pracują dzieci, kuzyni i koledzy stalinowskich prokuratorów, to o żadnym realnym rozliczeniu nie może być mowy.

Za co należałoby osądzić stalinowskich funkcjonariuszy?

Niestety, by ich sądzić, musimy szukać kruczków prawnych. Komuniści nie zawsze przestrzegali nawet własnego prawa i tylko dzięki temu IPN może wytaczać im sprawy. Sądzimy zbrodniarzy za łamanie zbrodniczych przepisów. To absurdalne. Ale jest pokłosiem tego, że III Rzeczpospolita nie uznała całego systemu komunistycznego za zbrodniczy, choć taki przecież był. Nie możemy dziś po prostu stwierdzić, że ci sędziowie czy prokuratorzy byli zbrodniarzami w togach, tylko musimy szukać ich błędów w zbrodniczych z założenia działaniach. I tak np. akt oskarżenia wobec prokuratora Czesława Łapińskiego, który oskarżał grupę Pileckiego, zbudowano tylko dzięki temu, że nie zauważył niewłaściwego składu sądu. Bo powinno być dwóch ławników, a był jeden. I tylko dzięki temu temu zbrodniarzowi postawiono  zarzut.

Widzi pan wolę polityczną, by ich rozliczać?

Żadnej woli nie ma. Gdyby była, to najpierw nazwano by zło, odrzucono cały powojenny system jako totalitarny i zbrodniczy. Potem nazwano by tych smutnych, starszych i schorowanych panów mordercami. A na koniec żyjących wciąż morderców rozliczono by ze zbrodni, które popełnili. Dopiero wtedy należało by przystąpić do tworzenia nowej rzeczywistości, demokratycznego państwa prawa. Bo na bezprawiu nie da się zbudować prawa. Ani normalnego, w pełni wolnego i silnego państwa. Cały czas będzie się za nami ciągnął ten komunistyczny smród.

Ale przecież ci ludzie niedługo sami umrą...

Wielu z nich żyło jeszcze na początku III RP. Nie tylko za granicą, jak Salomon Morel, Helena Wolińska czy Stefan Michnik. Żyli w Polsce. Wielu zbrodniarzy zresztą żyje do dziś. Przecież nie tylko z mojej książki znane są nazwiska konkretnych osób i ich „zasługi". Teraz jest naprawdę ostatni dzwonek, by nazwać rzeczy po imieniu. I nie chodzi o to, żeby komunistów wieszać na latarniach, ale żeby zbrodnię nazwać zbrodnią. To jest niezbędne, aby ten koszmar nigdy nie wrócił. Wiek oprawców nie ma tu żadnego znaczenia, bo on nie zmywa z człowieka odpowiedzialności. Skoro można było rozliczyć niemieckich zbrodniarzy w podeszłym wieku, tak samo powinno się potraktować staruszków stalinowskich. Była Norymberga dla nazistów, powinna być i Norymberga dla komunistów. Niestety, pokłosiem braku rozliczenia jest obecna sytuacja naszego aparatu sprawiedliwości. Jego opieszałości, niewydolności. Tutaj się, niestety, wybitny prawnik, jakim jest Adam Strzembosz, pomylił. Bo wymiar sprawiedliwości nigdy się sam nie oczyści. Trzeba mu w tym pomóc.

Pojawiają się jednak głosy, że nie wszystko było czarno-białe, że żołnierze wyklęci także mają na sumieniu wiele zbrodni i że upamiętnianie ich świętem narodowym jest zapominaniem o ludziach, którzy zostali przez nich zamordowani. Pan jednak dzieli jasno: kaci to ci, ofiary tamci. Nie za prosto?

Nie. Pan przytacza pewne propagandowe slogany i chwyty, które mają na celu zakłamywanie rzeczywistości. To próba rozmycia pojęć, zatracenia różnic między dobrem a złem, między ofiarą a katem. Doprowadzenie do sytuacji, w której człowiek zaczyna się zastanawiać, czy może komuniści mieli dobre intencje, a może podziemie niepodległościowe to były typy spod ciemniej gwiazdy, mordercy, pijacy i antysemici... Nad tym niektórzy się zastanawiają dzisiaj na poważnie, a to przecież kompletna bzdura! A to jest naprawdę proste, kto chciał Polski wolnej, a kto był okupantem. Teraz znowu pojawiła się sprawa „polskich obozów koncentracyjnych" – tym razem tych, które miały działać po wojnie. A przecież celem tych komunistycznych obozów, uruchamianych przez NKWD, była likwidacja polskości. Mimo to niektóre środowiska będą do upadłego powtarzały kłamstwa o „polskich obozach", o „wojnie domowej"...

Tadeusz M. Płużański – historyk, publicysta, redaktor Super Expressu, autor książki „Bestie. Nieukarani mordercy Polaków", która jest kompendium wiedzy o komunistycznym terrorze w latach powojennych

W czwartek obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Komuniści nazywali ich „zaplutymi karłami reakcji". Kiedy zaczęli tak ich określać?

Jeszcze w czasie wojny i odnosiło się to głównie do żołnierzy Armii Krajowej. Armia Czerwona i NKWD już podczas tzw. wyzwalania Polski nakręcały spiralę nienawiści do całego polskiego podziemia, siejąc właśnie taką propagandę. Wróg był dla nich niewątpliwie groźny – bo to nie była tylko AK, ale całe Polskie Państwo Podziemne, które za nią stało i które zachowało ciągłość naszej państwowości. Było też przygotowane do przejęcia władzy w kraju. Dlatego już w 1944 roku „sojusznik naszych sojuszników" przystąpił do generalnej rozprawy z legalną polską władzą i wojskiem.

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości