Po ponad roku kampanii, niekończącej się serii politycznych spotów, dwóch konwencjach i czterech debatach wybory prezydenckie wchodzą na ostatnią prostą. Wyborcy podejmą wkrótce najważniejszą decyzję 2012 roku. Wybór, którego dokonają Amerykanie, zadecyduje o kształcie rzeczy wielkich i historycznych, a jednocześnie wpłynie na najważniejsze i najbardziej osobiste sprawy w życiu każdego Amerykanina i każdej amerykańskiej rodziny. Każde wybory prezydenckie mają znaczenie. Te mają znaczenie szczególnie.
Mają znaczenie dla seniora, który potrzebuje opieki medycznej, ale przez ustawy ObamaCare nie może znaleźć lekarza przyjmującego nowych pacjentów w ramach Medicare. Mają znaczenie dla mężczyzn i kobiet, którzy kiedyś mieli dobrze płatne posady i świadczenia, ale dziś pracują czasowo, bez żadnych świadczeń i starcza im jedynie na jedzenie. Mają znaczenie dla studentów, którzy wiosną tego roku opuścili mury uczelni z wielkim zadłużeniem i niewielkimi widokami na jego spłatę. Mają znaczenie dla samotnych matek, które żyją w strachu przed eksmisją, bo ich perspektywy zatrudnienia są coraz gorsze.
W tych wyborach chodzi o nich. Chodzi o nas wszystkich.
Zasypywać podziały
Chodzi o edukację naszych dzieci, wartość naszych domów, płacę którą otrzymujemy za naszą pracę, cenę benzyny, którą kupujemy, wybór, jaki mamy, gdy chodzi o opiekę medyczną. Chodzi także o bardziej ogólne sprawy – o rozwój gospodarki, siłę naszej armii, nasze uzależnienie od zagranicznej ropy i naszą wiodącą rolę w świecie.
Po czterech latach rozczarowań amerykańskie sprawy wymagają nadania im nowego kierunku. Ścieżka, na której się znajdujemy, nie doprowadzi nas tam, gdzie powinniśmy iść. Pod wieloma względami wygląda na to, że jest coraz gorzej. Możemy się usprawiedliwiać, dlaczego coś poszło niedobrze i wielu próbuje to robić. Ale wymówki nie wyprowadzą tego kraju na prostą. Może to uczynić jedynie prawdziwy lider.