Nasz sąsiedni i braterski kraj nie słynie specjalnie z tradycji silnego społeczeństwa obywatelskiego i prężnych ruchów społecznych, za co niesłusznie jest krytykowany jako mało demokratyczny. Ale jak tu myśleć o społeczeństwie obywatelskim i organizacjach pozarządowych, kiedy ulice Moskwy, Petersburga czy Wołgogradu wypełniają tabuny poprzebieranych w peruki i naszpikowanych dolarami agentów, szpiegów i innych szkodników, zostawiających wiadomości dla swoich mocodawców pod sztucznymi kamieniami. Dlatego władze Rosji bronią się jak mogą, dzielnie zmuszając wszystkie szemrane organizacje "pozarządowe" otrzymujące jakiekolwiek pieniądze spoza Rosji, o przyznanie się, że jest się "zagranicznym agentem". No i dopiero teraz widać, jak wielu jest tych złowieszczych agentów. Znaleźć można ich czasem w bardzo nieoczekiwanych miejscach... Jak donosi brytyjski portal Index on Censorship, zagranicznym agentem okazała się grupa ornitologów.
"Park Zrównoważonego Zarządzania Naturą Murawiowka" - organizacja non-profit badająca siedem gatunków rosyjskich żurawi - została poinformowana, że będzie musiała zarejestrować się jako "zagraniczny agent", ponieważ otrzymywała fundusze spoza Rosji, będąc częścią międzynarodowego projektu ochrony środowiska. Rosyjscy ekolodzy byli zaskoczeni, że ich rezerwat stał się "zagranicznym agentem", bo polityka nigdy nie figurowała w ich programie.
Miłośnicy żurawi nie są jednak jedynymi niespodziewanymi agentami. Do tego grona należy również Moskiewska Szkoła Nauk Politycznych (w której zarządzie jest m.in. wpływowy członek putinowskiej partii Konstantyn Koszaczow) lub organizacja pomagająca ludziom z mukowiscydoza. Daleko sięgają macki agentury.