Ks. Wojciech Lemański nie został ukarany za kontrowersyjne wypowiedzi w czasie Przystanku Woodstock.
Teoretycznie abp Henryk Hoser mógł na niego nałożyć nawet karę suspensy, czyli odsunąć go od sprawowania funkcji kapłańskich. Zgodnie z przepisami prawa kanonicznego kara taka ma mieć charakter poprawczy i doprowadzić do tego, by ksiądz zrozumiał swój błąd i wrócił na „właściwą drogę".
Ale kościelne prawo zostawia biskupowi furtkę. Jeśli ksiądz okaże skruchę, przełożony może odstąpić od wymierzenia kary. I tak też stało się w tym przypadku. We wtorek po spotkaniu ks. Lemańskiego z biskupami warszawsko-praskimi mówiono o nowym początku i szansie. Zgrzyt pojawił się w relacjach prasowych, w których sugerowano, jakoby biskup nie dopatrzył się w wypowiedziach duchownego niewłaściwych treści. To nieprawda. Dostrzegł i zwrócił mu uwagę, by więcej w ten sposób się nie wypowiadał.
Wydaje się, że sprawa jest zamknięta. Biskup przebaczył, zrezygnował z kary i dał księdzu szansę. Tyle tylko, że jest to już kolejna szansa, którą otrzymuje ksiądz Lemański. Przypomnijmy, że wcześniej nałożono na niego zakaz występów w mediach, który notorycznie łamał. Potem była żenująca historia związana z odwołaniem go z urzędu proboszcza itd.
Dlaczego zatem abp Hoser i tym razem nie ukarał księdza? Nie można wykluczyć obawy przed kolejnym medialnym atakiem ze strony sympatyków duchownego, nad którym część publicystów zapewne uroniłaby łzę i atakowała biskupa. W ostatnich miesiącach abp. Hoserowi obrywało się przecież już wiele razy. Nie wierzę, że to strach zajrzał biskupowi w oczy.