Serce rośnie, kiedy się widzi takie sceny. Do studnia programu Tomasza Lisa wchodzi nowo ukoronowany premier. Wchodzi swobodnym, lecz jakby już bardziej majestatycznym już niż zwykle krokiem, gdy wtem, ni stąd ni zowąd, publiczność jak jeden mąż staje na baczność, odśpiewując Prezydentowi Europy gromkie "sto lat".
Wspaniały widok, który uradował i prowadzącego, i gościa, i wszystkich Polaków. No, prawie wszystkich. Radość byłaby kompletna, gdyby nie nasi zwyczajowi narzekacze, jak zawsze szukający dziury w całym: że niby to ustawka zorganizowana przez młodzieżówkę PO, że może nie wypada tak fetować polityka, bo to takie białoruskie klimaty, że to prowincjonalizm. To wszystko bzdury oczywiście.
I to bzdury tak haniebne, że głos w sprawie musiał zabrać Tomasz Lis. A my już wiemy, że zawsze kiedy głos zabiera Lis, możemy się spodziewać retorycznych fajerwerków. I tym razem nie poskąpił ich czytelnikom. Dlatego posypało się: troglodydatmi, Tworkami, Polskęzbawami...
Właśnie ze szczerym rozbawieniem czytam na prawicowych forach enuncjacje PiS-troglodytów o zainscenizowanym śpiewaniu przez tłum w programie Lisa "Sto lat" dla premiera Tuska. Czytanie tego, co piszą na prawicowych forach to moje hobby, za każdym razem przekonuję się, że na ich tle Tworki to oaza normalności.
Lis przeciwstawia przy tym spontaniczne i radosne zachowanie młodzieży oklaskującej premiera złowieszczemu, zorganizowanemu aplauzowi dla Kaczyńskiego