Obecność katolickiego hierarchy w sali sądowej nie jest nowością. Po 1989 r. za jazdę pod wpływem alkoholu sądzony był bp Piotr Jarecki. W ubiegłym roku sąd przesłuchiwał także abp. Mariana Gołębiewskiego i kard. Kazimierza Nycza jako świadków w sprawie, którą osoba molestowana przez księdza wytoczyła kurii koszalińsko-kołobrzeskiej.

Metropolita przemyski i były przewodniczący episkopatu jest jednak pierwszym polskim biskupem, który w ciągu 25 lat wolności został oskarżony z powództwa cywilnego. Sprawa abp. Michalika jest zresztą wyjątkowa z kilku powodów.

Po pierwsze, biskup jest oskarżony o to, że naruszył czyjeś dobra osobiste, wypowiadając się z ambony. Po drugie, sąd cywilny w Przemyślu zajął się sprawą, choć wcześniej dwa sądy karne we Wrocławiu nie dopatrzyły się w postępowaniu hierarchy znamion czynu zabronionego. Po trzecie, jeśli nawet sąd oddali powództwo kobiety występującej przeciwko arcybiskupowi, powstanie niebezpieczny precedens, na który mogą się powoływać osoby chcące dokuczyć Kościołowi.

Codziennie w kilku tysiącach katolickich świątyń w Polsce odprawiane są msze. Średnio co druga z homilią, w której duszpasterzom zdarza się poruszać kwestie polityczne i społeczne. Tak było także jesienią 2013 r. we Wrocławiu, gdy abp Michalik mówił m.in. o gender i wojujących feministkach. Żadnej nie wymieniał z nazwiska. Mówił wyłącznie o zjawisku. Gdyby media nie nagłośniły fragmentów kazania, feministka z Kielc, której nie było w katedrze, nie poczułaby się „napiętnowana".

W decyzji przemyskiego sądu kryje się groźny precedens. Jeśli dziś za ogólnikowe słowa sądzony jest abp Michalik, to jutro w takiej sytuacji może się znaleźć każdy biskup i kapłan. Inna rzecz – na co już zwracają uwagę prawnicy – że próba osądzenia kazania jest naruszeniem neutralności Kościoła, którą gwarantują mu m.in. konstytucja, konkordat, ustawa o stosunku państwa do Kościoła i parę jeszcze innych aktów prawnych.

Przed metropolitą przemyskim trudna decyzja, czy stawić się na wezwanie sądu. Jako obywatel powinien to zrobić. W przeciwnym razie pojawią się zarzuty, że usiłuje się postawić ponad prawem (biskupi nie mają immunitetu).

Jednocześnie sąd ma w ręku treść spornej homilii, arcybiskup się jej nie wypiera, a na procesie reprezentuje go pełnomocnik. Czy sędzia musiał żądać, by hierarcha osobiście tłumaczył się ze swoich słów? Nie chodzi chyba o upokorzenie go i dostarczenie przeciwnikom Kościoła narzędzi do walki. Niezawisły sąd trudno byłoby o takie motywacje podejrzewać.