Wyjazdy partii politycznych do podwarszawskiej Jachranki mają długą tradycję. Zazwyczaj to miejsce, w którym kontempluje się klęski lub przeprowadza rozliczenia. W przypadku PO aktualne jest i jedno, i drugie, więc wybór Jachranki na ostatnie posiedzenie klubu parlamentarnego był całkowicie usprawiedliwiony.
Jednak podczas wyjazdu premier Ewa Kopacz miała swej partii do powiedzenia niewiele poza żądaniem wzmocnienia jej władzy i deklaracją, że bierze na siebie odpowiedzialność za wynik wyborów parlamentarnych. – To było jałowe, bo w tej chwili nie ma w PO nikogo, kto chciałby odsunąć Kopacz przed wyborami – dziwi się jeden z kluczowych ludzi w Platformie.
Dyskusja wskazywała na to, że kierownictwo partii na czele z Kopacz nie jest gotowe do przeprowadzenia głębokich zmian. – Mówili, że należy zrozumieć przyczyny sukcesu Kukiza i wyciągnąć z nich wnioski. Tyle że przecież to doskonale wiadomo, bo sztab wyborczy Komorowskiego robił szczegółowe badania na ten temat – dziwi się jeden z naszych rozmówców.
Tyle tylko że wyciągnięcie wniosków z tych badań musiałoby oznaczać głębokie zmiany w PO, włącznie z dymisjami w rządzie i usunięciem polityków zaplątanych w afery ostatnich lat, np. w aferę taśmową. – Kopacz nie chce tego robić. Uważa, że to by zdestabilizowało partię i zachwiało skomplikowaną siecią zależności personalnych – tłumaczy jeden z liderów partii. – Jej zdaniem wrażenie wyborców byłoby takie, że zajęliśmy się sami sobą, co jeszcze pogorszyłoby notowania.
Jedyne co, w czym partia się zgodziła, to ogólniki – że trzeba zmienić język rozmowy z wyborcami, że politycy PO muszą być bardziej aktywni niż w kampanii prezydenckiej, a partia będzie kierować do mediów młodszych, mniej zgranych posłów. – Choć w kuluarach pojawiały się głosy, że wyborcy rozliczyli nas za ośmiorniczki i drogie wino z kolacji u Sowy, to nikt tego nie powiedział głośno – opowiada nam jeden z polityków.