Od chwili, gdy pojawiła się informacja, że to Kidawa-Błońska będzie kandydatką KO na premiera zarówno krytycy, jak i zwolennicy tej decyzji wskazują, że to manewr porównywalny z tym, którego dokonało PiS w 2015 roku. Różnic jest oczywiście sporo. Czasu jest dużo mniej, a opozycja w maju poniosła bolesną porażkę z PiS. W 2015 Beata Szydło i kampania PiS miały impet po zwycięstwie prezydenta Andrzeja Dudy. Ale kluczowa w tym roku sprawa dotyczy tego, czy wyborcy uwierzą w samodzielność Małgorzaty Kidawy-Błońskiej tak jak uznali, że Beata Szydło i Andrzej Duda będą prowadzić samodzielną politykę. To wtedy był jeden z ważniejszych czynników pracujących na korzyść polityków będących twarzami podwójnej kampanii.
Dlatego akcent ze startu przemówienia wicemarszałek Sejmu tylko pomaga. KO w piątek jednoznacznie postawiła na kobiety, które przedstawiały kolejne propozycje programowe. To próba powtórki przesłania z kampanii samorządowej i ogólnego hasła “Ten rząd obalą kobiety”. W starciu ze skonsolidowanym blokiem lewicowym to będzie miało kluczowe znaczenie. Mobilizacja tego właśnie elektoratu na styku KO i Lewicy może zmienić układ sił w ramach opozycji.
Czytaj także: Schetyna robi roszadę
Pytanie więc, czy KO będzie konsekwentna. Czy będzie potrafiła utrzymać w centrum uwagi swoje propozycje programowe, czy będzie skutecznie w stanie poprowadzić kampanię wokół Kidawy-Błońskiej, czy wicemarszałek odnajdzie się w swojej roli. Zwłaszcza, że jak wynika z nieoficjalnych informacji jeszcze jako członek sztabu KO często krytykowała pomysły, które wtedy się pojawiały. Pytanie też, jak wypadnie kontrast z PSL i PiS w sobotę. Konwencja PiS - jak słyszymy - ma być przeprowadzona z dużym rozmachem. Od odpowiedzi na te wszystkie pytania będzie zależało, czy nominacja Kidawy-Błońskiej będzie rzeczywiście “gamechangerem”. Albo zostanie uznana za manewr w swojej skuteczności podobny do tego, jakim była deklaracja o referendum po przegranej przez Bronisława Komorowskiego I turze wyborów.