Szef MSZ Ukrainy Pawło Klimkin w emocjonalnym wpisie na Twitterze (po polsku) nie wspomina o Moskwie, jedynie o prowokacji zbrojnej i podłości przeciwników przyjaźni Polski i Ukrainy. Ale Rosji jest pełno w wypowiedziach mniej oficjalnych.
Za każdym razem, gdy (nie tylko na Ukrainie) dojdzie do zbezczeszczenia pomnika, cmentarza albo ataku na gmach związany z mniejszością narodową czy sąsiednim państwem, sypią się komentarze o rosyjskiej prowokacji. I na tym sprawa się zazwyczaj kończy. Nawet gdy sprawcą nie okaże się agent Moskwy.
Na razie nic nie wiadomo o tym, kto wystrzelił granat w kierunku konsulatu RP w Łucku.
Niewątpliwie ten wyjątkowy atak na placówkę dyplomatyczną jest w interesie Rosji. Ale o rosyjskiej prowokacji - przynajmniej w tej chwili - można mówić tylko w publicystycznym uniesieniu. Ona jest prawdopodobna, pasuje do innych wydarzeń, ale trzeba ją udowodnić. Przy okazji dowiedzielibyśmy się, kto daje się wykorzystywać do takich prowokacji. I na czyją sympatię może w miejscowej społeczności czy wśród polityków liczyć.
Oczywiście, wierzę, że wykrywanie prowokacji, za którymi stoją doświadczone służby specjalne, nie jest łatwe. Podobnie jak zapobieganie prowokacjom.
Ale na terenie Wołynia (Łuck jest stolicą obwodu wołyńskiego) akurat się ich można spodziewać. Gdzież indziej tak buzują emocje związane z ludobójstwem dokonanym na Polakach na początku lat 40. i trudnymi stosunkami między naszymi narodami przed drugą wojną światową?