Wakacje na półmetku. Najnowsze podsumowania pokazują, że polscy kierowcy łamią przepisy na zagranicznych drogach częściej niż ci z zagranicy u nas. Dowód to liczba zapytań o imię, nazwisko i adres właściciela auta zarejestrowanego przez fotoradar na zbyt szybkiej jeździe albo przejeżdżającego na czerwonym świetle. Jest ich coraz więcej. Tylko w czerwcu 2016 r. było ich 11 tys.
Lawinowy wzrost pytań o dane właścicieli sfotografowanych pojazdów nastąpił w 2015 r. Do polskiego Krajowego Punktu Kontaktowego (KPK) trafiło wtedy z zagranicy 125 tys. zapytań o naszych rodaków.
Nie jesteśmy sami
– Ponad 70 proc. mandatów udaje się wyegzekwować. Reszta po wymianie korespondencji bywa darowana. To głównie mandaty do 70 euro. Zagranicznej policji nie opłaca się wysyłać korespondencji, tłumaczyć pism przy niewielkich mandatach – mówi Dariusz Rogala, współautor programu skutecznej egzekucji kar pieniężnych w UE.
Jak na polskich drogach zachowują się kierowcy z innych państw Unii Europejskiej? Okazuje się, że oni również łamią przepisy. Tyle że znacznie rzadziej. Od maja 2014 r. do końca stycznia 2016 r. polski KPK wysłał za granicę zapytania o ok. 50 tys. posiadaczy pojazdów. Wśród nich dominują Niemcy (25,6 tys.), Litwini (5,4 tys.) oraz Holendrzy (3,5 tys.).
– System znacznie ułatwia egzekucję mandatów, które bywają wielokrotnie wyższe niż nasze – tłumaczy zalety KPK Rogala. W Polsce najwyższy to 500 zł (wyjątkowo – 1000 zł przy kilku wykroczeniach). Na Słowacji średni mandat wynosi 1000 zł. Za zbyt szybką jazdę można tam zapłacić nawet 2600 zł, a w Austrii ponad 9 tys. zł.