Główny inspektor ochrony roślin i nasiennictwa ma prowadzić elektroniczny rejestr upraw odmian genetycznie modyfikowanych. A osoba, która posadzi genetycznie zmodyfikowaną roślinę bez rejestracji, narazi się na karę pieniężną do 20 tys. zł. Przewiduje to projekt nowelizacji ustawy o organizmach genetycznie zmodyfikowanych, który przygotowało Ministerstwo Środowiska.
Mogłoby się wydawać, że ta zmiana to otwarcie naszego rolnictwa na uprawy genetycznie modyfikowane. Tego wymaga od nas Unia Europejska, ale Polska cały czas stosuje różne uniki.
Projektowana zmiana jest wymuszona jednym z wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE. Stwierdził on, że Polska nie wprowadziła w przepisach zasad rejestracji upraw GMO, a powinna. Dlatego projekt przewiduje m.in., że osoba, która zamierza prowadzić taką uprawę, musi to zgłosić wojewódzkiemu inspektorowi ochrony roślin i nasiennictwa. Ma przy tym podać swoje dane, nazwę zgłaszanego do uprawy gatunku i oznaczenie modyfikacji genetycznej. Powinna też wskazać dokładnie działkę, na której taka zmodyfikowana roślina zostanie zasadzona.
Paweł Mikusek, rzecznik Ministerstwa Środowiska, zapewnia, że zmiana nie sprawi, iż nasze pola zostaną zasiane uprawami GMO. Tłumaczy, że zasady rejestracji takich odmian muszą być wprowadzone po to, by już nie trzeba było się tłumaczyć Komisji Europejskiej. I przekonuje, że takie rejestry pozostaną puste ze względu na inne przepisy zakazujące takich upraw.
Chodzi o rozporządzenie Rady Ministrów do ustawy o nasiennictwie, które zakazuje stosowania 225 odmian kukurydzy GMO i sadzenia zmodyfikowanego ziemniaka Amflora. Rozporządzenie to zostało wydane po zniesieniu dwa lata temu na mocy ustawy o nasiennictwie (po naciskach KE) zakazu obrotu nasionami roślin genetycznie modyfikowanych. Rząd wprowadził jednak delegację, która sprawia, że możliwe jest zakazanie obrotu w drodze rozporządzenia, gdy Rada Ministrów stwierdzi, że dane odmiany stanowią zagrożenie dla zdrowia ludzi, zwierząt, roślin oraz dla środowiska.