Lekarskie sądy dyscyplinarne, zwłaszcza w mniejszych województwach, mają kłopot ze znalezieniem biegłych, którzy ocenią, czy doszło do błędu. A jeśli już znajdą chętnego, to długo czekają na opinię. Sprawę mogłaby załatwić ogónopolska lista ekspertów, ale ta rodzi się bólach.
Wszyscy się znają
Do Lubelskiej Izby Lekarskiej trafiła sprawa mężczyzny ze skrzywieniem przegrody nosowej. Poskarżył się na lekarza, który pomylił się i zoperował mu niewłaściwą. W efekcie ma trudności z oddychaniem. Lubelski rzecznik odpowiedzialności zawodowej musiał znaleźć biegłego, który oceni, czy rzeczywiście doszło do błędu lekarskiego. I tu zaczęły się schody. W woj. lubelskim nie znalazł się specjalista, który podjąłby się oceny. Na nic zdały się poszukiwania w Kielcach i Rzeszowie.
Kłopot ze znalezieniem biegłych jest powszechny w małych środowiskach. Lubelski rzecznik Janusz Hołysz wyjaśniał w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim", że lekarze się znają i nie chcą się nawzajem oceniać.
Elżbieta Chmielowiec, świętokrzyski rzecznik odpowiedzialności zawodowej, także przyznaje, że z biegłymi nie jest łatwo. – Jak każda izba mamy trudności, ale zawsze się tak składa, że gdy odmówi jeden czy drugi lekarz, to sprawę, weźmie trzeci – mówi. Zaznacza, że dużym problemem jest za to czas. Trzeba długo czekać na opinię, a okręgowy rzecznik ma sześć miesięcy na przeprowadzenie postępowania.
Lubelski rzecznik zwrócił się o pomoc do Naczelnej Izby Lekarskiej. – Nie mam uprawnień, aby wskazać biegłego dla danego okręgu – tłumaczy jednak Grzegorz Wrona, naczelny rzecznik.