To ledwie dwumilionowy land na wschodzie Niemiec, z jego stolicy Magdeburga do Berlina jest 150 km. Tamtejsze niedzielne wybory obserwuje cały kraj. Elity z lękiem, bo o zwycięstwo walczy skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD). Jeszcze w żadnym landzie nie wygrała, choć w sąsiednich, Saksonii i Brandenburgii, była w 2019 r. blisko.
Wnioski z Saksonii-Anhalt wpłyną na bieg kampanii w wyborach do Bundestagu, bardzo ważnych. Po nich kończy karierę Angela Merkel. Niemcy będą inne.
– Dowiemy się, jak na wyniki wpływa polityka antycovidowa. Wielu ludzi nie mogło się połapać, kto jest za co w niej odpowiedzialny – mówi „Rzeczpospolitej" Michael Kolkmann, politolog z Uniwersytetu Marcina Lutra w Halle, najważniejszej uczelni landu. Saksonia-Anhalt to pierwszy land, w którym powstała – po poprzednich wyborach w 2016 r. – koalicja chadeckiej CDU, socjaldemokratycznej SPD i Zielonych, zwana Kenią (od barw flagi afrykańskiego kraju, takich samych jak barwy partii rządzących: czarnej, czerwonej i zielonej). Teoretycznie taka koalicja może powstać i na poziomie federalnym.
Jak wypadła kenijska współpraca? – To nie była koalicja marzeń, zwłaszcza CDU i Zieloni nadawali na różnych falach. Powstała z konieczności, jako bastion przeciw AfD, która zajęła drugie miejsce za CDU. Ale ma solidne osiągnięcia. Przyjęto nową konstytucję landu, przeprowadzono reformę parlamentu, bezrobocie stało się jednocyfrowe. Przyciągnięto tu federalną agencję do walki z cyberprzestępczością. Rząd federalny przyznał 5 mld euro na pożegnanie z węglem na południu landu – wylicza dr Kolkmann.
To ostatnie szczególne ważne było dla Zielonych, partii ekologicznej, która w poprzednich wyborach ledwie przekroczyła 5-proc. próg i ma tylko jedno stanowisko ministra. Jej notowania sondażowe w landzie ostatnio poszły znacznie w górę (do około 10 proc.), podobnie jest w całym kraju.